poniedziałek, 28 października 2013

Dziady.

Wiadomo nie od dziś, że odkładane sprawy nie znikają, lecz kumulują się, włażą na barki, przygniatają. Tak jest w życiu i tak jest w pisaniu (a raczej niepisaniu) bloga.
Myśli nienapisane kotłowały się pod czaszką pchając mnie w poczucie winy. Walczyć dłużej nie będę. Poddaję się i piszę.

Moja dwa dni temu wyjechała na drugi koniec Polski. Zapanowała cisza. Radio gra w kącie tak cichutko, że wyłapuję jedynie co piąte słowo. W laptopie też nie ma dźwięku, bo płyta główna powoli dogorywa. W zlewie brudne naczynia milcząc piętrzą się bez umiaru. Z pralki wyglądają brudne rzeczy błagając niewymownie, żebym już nic więcej nie dokładał. Worki z nieposegregowanymi śmieciami starannie układam w kąciku na balkonie obiecując sobie, że jutro je wyniosę.
Siedząc tak pośród tego wszystkiego i popijając herbatę z sokiem malinowym doszła do mnie straszna myśl, że być może dziadzieję.

Nie ma tygodnia, żebym nie słyszał o katastrofie smoleńskiej. Ciągle nowe dowody, zdjęcia, parówki. Wyznawcy religii smoleńskiej przedstawiają co chwila nowych szamanów, organizują konferencje, pokazy, parady i inne szamańskie obrzędy. A co robi rząd, który chce uchodzić za nowoczesny, młody, prężny i światły? Popija herbatę z sokiem malinowym i zwyczajnie dziadzieje.
Pozwalając na hucpy szamanów, nawiedzonych wariatów, profesorskich celebrytów i moherowych niedorozwojów okłamuje siebie, że jutro wszystko wyjaśni i zrobi porządek. Tymczasem jutro może okazać się za późno.




niedziela, 4 sierpnia 2013

Niecenzuralne słowa mam na końcu języka.

     Leżące gniazda na chodniku a wokół martwe pisklęta. Na taki widoczek natknąłem się w Kaliszu, między ulicą Handlową a Nowym Światem. Tego "rytualnego mordu" dokonało miasto przycinając drzewa w okresie lęgowym ptaków.
 Czy prawo pozwala na takie praktyki kretynów miejskich? Co ja, mieszkaniec tego miasta, mogę zrobić w związku z tym?
Proszę o wszelkie podpowiedzi.

Wszystko się zmienia. Ja, o zgrozo, też. A wraz ze mną i mój Blog. Zawrócony się zdezaktualizował. Pod swoim imieniem i nazwiskiem będę od teraz gromił, krytykował, zachwycał, chwalił i wyśmiewał  wszystko co mnie poruszy. W pewnym wieku nie wypada inaczej ;)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Cofanie się do tyłu filmu polskiego (forma "cofać do tyłu" użyta umyślnie).



Wiecie czego nie lubię? Kiedy czas zaczyna niekontrolowanie uciekać. Ledwo zaczynam się ogarniać, a tu nagle "jeb(!!!)" i miesiąc minął, zaraz potem  drugi, trzeci, i tak coraz bliżej ku początkowi mojego "kryzysu wieku średniego". Ale o tym sza, postanowiłem bowiem w tym poście nie narzekać. Zadanie niemożliwe do wykonania biorąc pod uwagę temat posta. Rzecz mianowicie będzie o filmie polskim.
Zrobiłem sobie niedawno maraton  polskich filmów z ostatniego roku. Trzymając się zasady, że leżącego się nie kopie, postanowiłem sporządzić, na podstawie obejrzanych filmów, uniwersalny  przepis  na polski film kinowy.
Najważniejszy jest temat filmu.
 U nas bowiem największą burzę komentarzy wywołuje sam temat, jeszcze przed nakręceniem filmu. Dlatego, aby mieć reklamę naszego dzieła za darmochę (nawet u Moniki Olejnik w radiu Zet) jeszcze przed pierwszym klapsem, proponuję rzutki temat, najlepiej historyczny, budzący wciąż emocje, szczególnie u narodowych patriotów. Emocje takie budzą ciągle: polski antysemityzm, polska kolaboracja, polskie wydarzenia historyczne, polskie postaci historyczne, etc.  Ze współczesnych tematów najlepiej sprzedają się wciąż korupcja, układy, dragi i dziwki.
Bohater jest równie ważny co temat. 
Najlepszy bohater  to taki, który ma zmarszczone czoło, usta w podkówkę i zmęczony wzrok. W tym celu należy zatrudnić aktora będącego na permanentnym kacu lub takiego, któremu akurat splajtowała knajpa. Bohater współczesny to wciąż człowiek bez włosów, w sportowym odzieniu i wypluwający 1800 wulgaryzmów na minutę. Cecha wspólna dla bohaterów, to brak dykcji, wystarcza bowiem źle akcentowany  bełkot, oraz najważniejsza cecha bohatera w polskim filmie, wewnętrzna samotność wynikająca z niezrozumienia go przez społeczeństwo.
Muzyka filmowa.
To w zasadzie możemy sobie podarować. Nawet w muzycznym filmie polskim, muzyka jest nieistotna.
Scenografia i zdjęcia robią nastrój.
Najlepsze plenery to najbliższy lasek w okolicy lub po PGR-owskie ruiny a kostiumy i rekwizyty to te wypożyczone z teatru.
 Zdjęcia koniecznie robione z ręki, przez co uzyskuje się obraz podrygujący i chwiejący się nieustannie. Sceny filmowane krótko, maks to 30 sekund na jedną scenę. Po takim zabiegu film przypomina paczwork filmowych obrazków. Wymagany jest również minimalizm koloru i poszarzenie wszystkiego, co buduje nastrój ogólnej beznadziei.
Nie wolno zapominać, co jest charakterystyczne dla filmu polskiego, żeby stukot butów aktora, czy skrzypiących mebli skutecznie zagłuszał dialogi. Zresztą same dialogi również krótkie do 20 sekund.
Warto dodać, że wszystkie sceny erotyczne w filmie nie powinny absolutnie kojarzyć się z przyjemnością i trwać powinny maksymalnie do 10 sekund.
I to w zasadzie koniec przepisu na film. Dodam, że powyższe zasady zaobserwowałem po obejrzeniu następujących filmów:
Obława, Róża, Mój rower, Drogówka, Bejbi blues, Pokłosie, Jestem Bogiem.

Na koniec taka dygresja.
 Niedawno zakończył się kolejny festiwal polskiej piosenki w Opolu. Zastanawiałem się na czym polega siła piosenek ubiegłego stulecia i skąd wynika marność współczesnych pieśni. Wyszło mi, że  kiedyś wszyscy uczyli się, żeby móc zaśpiewać, dzisiaj wszyscy śpiewają, żeby nie musieć się uczyć. Myślę, że ta zasada pasuje również do filmu jak i do całej naszej "masowej" kultury.





wtorek, 30 kwietnia 2013

Z ostatniej chwili.

Za oknem pada deszcz.


Dla tych, którzy lubią deszcz i dla tych, którzy niekoniecznie, piosenka.


Majówka.


Mówili w radiu, że rozpoczął się długi weekend. No, skoro mówili to chyba prawda. Zaproszony ekspert opowiadał o ile procent  zubożeje nasz kraj, w czasie gdy My,  będziemy święta na grillu smażyć. Pochody, marsze, koncerty, pikniki, wata cukrowa, baba z wąsami i inne cuda na kiju. Wszystko po to, aby rozleniwionemu narodowi zapewnić atrakcji moc.
Ja tymczasem, mówiąc delikatnie, mam w dupie te wszystkie święta, długie weekendy, atrakcje piknikowe i rozleniwiony naród. Na przekór wacie cukrowej i babie z wąsem, solidaryzuję się ze wszystkimi, którzy idą do roboty. Drodzy proletariusze, idący do pracy w majowe święta i w to co pomiędzy nimi! Idę z Wami!


niedziela, 28 kwietnia 2013

Odmieńce.



Motto: "Naród piękny, tylko ludzie kurwy".



 

Podaję najprostszy przepis na bycie odmieńcem:
- po pierwsze brak telewizora; to zawsze wywołuje szok społeczny. Dodatkowo dla spotęgowania odmienności w oczach społeczeństwa,  należy  w miejscu publicznym ostentacyjnie czytać (znienawidzoną przez statystycznego Polaka) książkę.
- po drugie brak dzieci; a nawet brak pożądania takowych. Dla większości społeczeństwa, wyrażana chęć nieposiadania zaślinionego, wrzeszczącego z kupą w gaciach potomka jest niepojęta.
- po trzecie brak wiary w "jedynie słuszną ideologię katolicką"; co z reguły stawia nas po stronie żydo-komuny, masonów, cyklistów i pedałów, czyli towarzystwa na wskroś odmiennego.
Te trzy braki czynią nas odmieńcami trudno akceptowalnymi społecznie. To paradoksalnie daje nam większą dozę wolności w codziennej egzystencji. Odmieniec może więcej, niczym dobry wojak Szwejk, który tylko jako idiota, mógł mówić o tym, o czym inni bali się pomyśleć.


Należy jednak pamiętać, iż bycie odmieńcem, czy też (wzorem wspomnianego Szwejka) idiotą, musi być uskuteczniane z pełną premedytacją, czyli niejako kontrolowane. Jednym słowem trzeba mieć pełną świadomość, tego że jest się odmieńcem. Ponieważ idiotów, kretynów, debili, którzy uważają się za kompletnie normalnych mamy aż nadto (vide rys. wyżej).



Mam ostatnio poczucie oddalenia społecznego. Coraz mniej rozumiem i coraz mniej chcę rozumieć ludzi wokół mnie. Coraz częściej jest mi nie po drodze z większością, co siłą rzeczy czyni mnie odmieńcem. Zatracam więź społeczną.
A najgorsze w tym jest to, że nie jest mi z tym źle.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Odpustowe jarmarki.

Gust to cecha nabyta, która kształtuje się przez całe życie.  Zależna od charakteru kulturowego w jakim się wzrasta, od indywidualnej wrażliwości i od wysiłku jaki się wkłada w nieustanne kształtowanie owego gustu. Ogrom czynników wpływających na gust czyni go niezwykle różnorodnym. Jestem zwolennikiem różnorodności we wszechświecie, dlatego cieszą mnie takie różnice. Nawet indywidualne przypadki totalnego "bezguścia" potrafią być intrygujące. W końcu nasz osobisty gust najbardziej określa to wszystko, co składa się na naszą osobowość. Pewnie, że wolałbym poruszać się pomiędzy gustami mającymi wyższy poziom świadomości, ale wiem, że jest to marzenie niemożliwe.


  O wiele bardziej martwi mnie jednak, coraz większy, powiedziałbym nawet globalny, zanik tej różnorodności. Coraz szerzej postępująca unifikacja kulturowa, która siłą rzeczy wpływa w sposób destrukcyjny na naszą osobowość, świadomość i co za tym idzie, kształtowanie się w nas ogólnego bezguścia. Codzienny otaczający nas świat staje się do przesady użytkowy, pozbawiony własnego charakteru, który oddziaływałby na większą ilość naszych zmysłów aniżeli tylko" łatwo", "szybko", "bez wysiłku". Bezwartościowa sieczka gazetowo - radiowo - telewizyjna, tandetna architektura, śmieciowe jedzenie i niedorobiona odzież chińskich projektantów, otaczają mnie każdego dnia. Codziennie mijają mnie ubrani jednakowo ludzie, z takimi samymi fryzurami, żyjącymi bez refleksji z dnia na dzień w świecie, gdzie wszystko jest na sprzedaż, byle szybko i łatwo. Wpływ na taki stan rzeczy w dużej mierze ma wolny rynek i szybka chęć zysku. Ja jednak uważam, że jeszcze bardziej wpływa na to, nasza bylejakość, lenistwo i co najgorsze, nieodpowiedni ludzie na stanowiskach. I tu powoli dochodzę do motywów jakie popchnęły mnie, by ten tekst napisać. Mam pewną dewiację, która sprawia, że w stosunku do ludzi wykonujących swój zawód, mam pewne wymagania. Nie są to jakieś wymagania nadludzkie. Ot zwyczajne, takie jak kompetencje, uczciwość, wiedza, predyspozycje i chęć pracy.


Niedawno miałem okazję podpatrywać pracę visual merchandisera w jednej z popularnych i dużych sieci sklepów odzieżowych. Takiej determinacji w psuciu przestrzeni użytkowej, uwielbienia odpustowej kolorystyki i bazarowego charakteru całości, jak dotąd nie widziałem. Człowieka, który wykonuje taki zawód od kilku dobrych lat trudno posądzić o brak elementarnej wiedzy. Nawet kompletny żółtodziób skoczyłby do konkurencyjnych "sieciówek", by podpatrzeć tam podstawy ogólnej harmonii przestrzennej. Na tym przykładzie jasno widać, że ani wykształcenie, ani doświadczenie, nie wpływają na pracę tak, jak element osobowości jakim jest posiadany gust. Ktoś o bazarowej wrażliwości nie stworzy nic ponad odpustowy jarmark. To ostatnie zdanie odnoszę nie tylko do opisanego wyżej przypadku, ale niestety do ogólnej tendencji. Politycy, dziennikarze, artyści, nauczyciele, itd., czyli wszyscy, którzy mają wpływ na kształtowanie teraźniejszości, pomimo swych kompetencji i doświadczenia, jeśli będą pozbawieni  elementarnej wrażliwości, poczucia estetyki, jednolitej i harmonicznej wizji, czyli nieco bardziej zaawansowanego gustu, będą w stanie stworzyć jedynie jałowy, plastikowy i bezsensowny świat. 




poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Całoroczne lanie wody.

Prima Aprilis powinien być dniem mówienia prawdy. Przez cały rok, słyszę i obracam się wśród bujdy na resorach. Od kłamliwych reklam, obłudnych polityków, mainstreamowych mediów, aż po daleko posuniętą hipokryzję obywateli. W okazywanej szczerości już tylko zwierzakom można ufać. Coraz trudniej odróżnić wiadomości prima aprilisowe od wiadomości prawdziwych. No chyba, że żart prima aprilisowy dotyczy newsa, że coś nam się w kraju udało, albo poszło ku lepszemu. Wtedy nawet dziecko wyłapie taką bujdę. 


Mój sceptyczny ton, niewyobrażalne chamstwo i kłamliwe tezy jakoby w kraju nie szło ku lepszemu rozsierdziłyby niewątpliwie Pana Stefana N. W końcu nie chodzimy teraz w walonkach, nie podcieramy się wiechciem słomy i nie wsuwamy szczawiu z nasypów. Partia udająca partię postępową i nowoczesną, pokazuje w ten sposób na jakim etapie rozwoju się zatrzymała, jak bardzo oddala się od rzeczywistości i jak łatwo zostaje się Platformą Leśnych Dziadków.


Pod żart Prima Aprilisowy należy bez wątpienia uznać również wybór nowego Papieża. Zabiegi watykańskich fachmanów od Public Relations są moim zdaniem zbyt nachalne. Trochę za dużo cukru w cukrze. Nikt zdrowo myślący nie przyjmie na wiarę takiego nagłego nawrócenia ku ubóstwu.



Dywagacje na temat tego, czy Papież kolaborant donosił, czy też nie, są teraz bez znaczenia. Jasno bowiem widać, iż został wybrany Papież na którego obecny układ finansowy Watykanu ma haki. W ten sposób kardynałowie zabezpieczyli swoje finanse i ciemne interesy na kolejnych parę lat. Odwrócenie uwagi połączone z cudowną przemianą zawsze dają oczekiwany skutek niemówienia o tym, co najważniejsze.



Na koniec, aby mimo wszystko tradycji stało się zadość, uraczę Was żartami Prima Aprilisowymi.
1. Z ostatniej chwili: Prezes Rady Ministrów dzisiaj rano wyszedł z domu, i poszedł po rozum do głowy. Do tej pory nie powrócił.
2. Proboszcz parafii Cierpie Dolne w pobliskiej Biedronce kupił bitą śmietanę. Tym razem zużył ją jedynie do deseru.
3. W specjalnym oświadczeniu dla prasy, były prezydent Lech Wałęsa ogłosił, że jest gejem i lesbijką w jednym, po czym się  zamurował.
4. Polskim lekarzom, jako pierwszym na świecie, udało się wyleczyć pana Bogdana Z. z heteroseksualizmu. Po zakończonej kuracji Bogdan Z. powiedział, że czuje się dobrze.
5. Od środy wiosna! Temperatura sięgnie nawet 20 stopni Celsujsza.


sobota, 30 marca 2013

Mega wypasiona noc.

Życzę wszystkim moim znajomym blogerom
 wiosennej pogody ducha,
dobrego humoru, 
dystansu do rzeczywistości,
wszelakich pyszności,
odrobiny melancholii
i orzeźwiającego dyngusa.

Wesołych Świąt!

                                                                   Zdjęcie autorstwa Kontrolerki oczywiście.

piątek, 1 marca 2013

Nadrabiam.

Czuję się jak niedźwiedź wybudzony ze snu zimowego. Wygłodniały pisania, spróbuję nadrobić nieopisany czas. A działo się w tym okresie wiele.
Gdy smacznie spałem nad ziemię nadleciał deszcz meteorytów. To zaczęło rodzić różnorakie spekulacje. Dało się słyszeć głosy o rychłym końcu świata i  o karze boskiej. Myślałem, że w człowieku zaszła, przez te wszystkie wieki, jakaś ewolucja w postrzeganiu zjawisk przyrodniczych. Och jakże się myliłem. Spora część społeczeństwa nadal wierzy, że zaćmienie słońca to Gniew Boży, a meteoryt to Jego kara. Dodając do tego news o abdykacji Papieża, trwoga się dopełniła.


A propos Papieża. Swego czasu  miałem okazję studiować dokumenty, które stwarzał jeszcze jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary. De facto od lat 90-tych był autorem (a przynajmniej ich inicjatorem) encyklik ówczesnego Papieża. Z tego względu w 2005 roku byłem pewny, że zostanie Papieżem. W świetle tego co napisał, kardynał Ratzinger jawił mi się jako osoba niezłomnych poglądów. Dlatego uważam, że stan zdrowia byłby ostatnią przyczyną abdykacji Papieża. Natomiast utrata kontroli, poczucie uwikłania w ogromną patologię finansową i seksualną Kościoła, były główną i jedyną przyczyną rezygnacji z urzędu. Osobiście wcale mu się nie dziwię.


Muszę jeszcze coś napisać na temat powyższego rysunku. Otóż żarcik ten ukazał się parę dni temu na pewnej fejsbukowej antyklerykalnej stronie. Po pewnym czasie zauważyłem, że niejaki "wróż Bogdan" udostępnił ten rysunek z komentarzem jakiegoś fana antyklerykalnej stronki, na swojej osi czasu z tytułem "Przerażający osąd...". Zachodzę w głowę jaki rodzaj masochizmu pcha "wróża Bogdana"  na strony o zupełnie mu obcym światopoglądzie i zmusza do wyrażania swojego "świętego"  oburzenia. Poza tym, zastanawiam się, czy ktoś uświadomił żarliwego katolika "wróża Bogdana", że poprzez swoją  profesję (wiara w karty, horoskopy, wahadełka i inne  gusła) występuje przeciwko pierwszemu przykazaniu Dekalogu? Jak pisałem we wcześniejszym poście, nie jestem zaszczepiony przeciw głupocie, więc jeśli ktoś potrafi mi wytłumaczyć takie zjawisko jak "wróż bogdan", to będę wdzięczny.
Pragnę również poinformować, iż rozpoczął się trzeci sezon serialu pt. "Mała Madzia". W świetle tej sprawy mogę otwarcie stwierdzić, że dziennikarstwo sięgnęło dna. Czekam już tylko na moment kiedy to dno się urwie i spadnie poniżej jakiejkolwiek granicy.


Na koniec coś przyjemniejszego. Rozdano Oskary. Zaskoczeń nie było. Zwycięska "Operacja Argo" jest filmem przyzwoitym. Czy zasługiwał na Oskara? Hm, mogło być gorzej. Żałuję jedynie, że Oskara za reżyserię nie dostał Tarantino. Jego "Django" naprawdę wyreżyserowany został w sposób perfekcyjny. Te wszystkie smaczki, podteksty, zabawy konwencją i granie na emocjach widza, według mnie zasługuje na Oskara.


Mea Culpa.

Moja bardzo wielka wina. Przyznaję się do grzechu zaniedbania Bloga. W tym wypadku motywy nie mają znaczenia. Posypuję głowę popiołem i w pokorze oczekuję kary.
Na poczet tejże kary proszę uwzględnić następujące okoliczności:
   Od trzech miesięcy nie widziałem słońca. Ostatni widok, jaki pamiętam zanim budowlańcy na okno zarzucili mi brudny i dziurawy brezent, był taki (patrz foto.)



     Od trzech miesięcy, o 6:30 rano budzi mnie młotowiertara na przemian z krzykliwymi przekleństwami w.w. budowlańców.


   Od trzech miesięcy pracuję mniej więcej po 14 godzin dziennie i jedyne o czym marzę, to żeby w końcu się wyspać.


   I okoliczność najważniejsza. Od urodzenia mieszkam w kraju o nazwie Polska. Dodam, że nigdy nie szczepiłem się przeciwko głupocie.



P.s.
Obiecuję nadrobić swoje zaniedbania w tempie ekspresowym. :)

czwartek, 14 lutego 2013

Tak trochę prywatnie.


Nawet najmądrzejsze słowa wypowiedziane bez wiary, emocji i uczuć są nic nie warte. Tak samo w drugą stronę. Najbardziej banalne słowa wymawiane z prawdziwym uczuciem i wiarą stają się najważniejsze. Dlatego w ten skomercjalizowany dzień Walentego, pragnę przekazać Swojej te banalne słowa, przybrane jednakowoż w najprawdziwsze emocje i najszczersze uczucia:
- Kocham Cię.
Piosenkę dedykuję wszystkim którzy kochają kochać:)

niedziela, 27 stycznia 2013

W związku ze związkiem.


Dzięki ostatniej debacie sejmowej dowiedziałem się, że jestem w jałowym związku gejowskim. Moja  po namyśle powiedziała, że w sumie może być gejem, bo przecież w końcu jest z facetem. Kierując się analogią ja zostałem lesbijką.
Taliban pisowski i gowinowski nie zauważył zupełnie, że związki partnerskie istnieją również wśród heteroseksualnych. Poza tym jeśli para nie planuje się rozmnażać na chwałę III RP to wcale nie musi być homoseksualna do cholery. Nigdy nie pojmę zawiłości podążania myśli w mózgach nawiedzonych prawicowców. Ale co tam, szkoda czasu na drobiazgi.
Myślę sobie, że ta cała debata o związkach partnerskich służyła jedynie jako zasłona do cichego przepchnięcia funduszu kościelnego. Po szumnych zapowiedziach i obiecankach, jak zwykle rząd i PO dało dupy całemu episkopatowi, jednocześnie robiąc wała z wyborców.

sobota, 19 stycznia 2013

Zabójcze cechy narodowe.


Odnoszę wrażenie, że nasze cechy narodowe są dla nas zabójcze. Dzięki nim regularnie robimy sobie bolesne auć. Przykładów jest aż nadto. Choćby nasze liczne "Powstania" do których porywał nas wrodzony romantyzm a nie racjonalny ogląd sytuacji. To swojskie irracjonalne postrzeganie rzeczywistości przetrwało do dzisiaj i rozkwita na każdym kroku.
 Kilka dni temu sąd orzekł, że jeśli coś wisi (niezgodnie z prawem zresztą) od 16 lat i nikomu nie przeszkadzało, to niech ci którym teraz przeszkadza, cmokną się w lewy półdupek.



Głośno ostatnio też zrobiło się wokół fotoradarów. Osobiście uważam, że każde restrykcje w stosunku do chamstwa na drogach są godne poparcia. Oczywiście to, co nazwałem chamstwem na drogach, wynika z naszej wrodzonej fantazji ułańskiej. Wszakże irracjonalność pociąga za sobą fantazję (niestety). Przy okazji licznych dyskusji wokół tematu, wyszła na jaw nasza kolejna bolesna cecha narodowa, nasze przeświadczenie, że na wszystkim znamy się najlepiej.  Każdy zna się na zasadności stawiania znaków drogowych i na istocie bezpiecznej jazdy. Jesteśmy ekspertami od szybkiej jazdy i budowy podłoża jezdnego.  W tym  przeświadczeniu, że "wiemy najlepiej", ginie każdego dnia kilku rodaków w wypadkach drogowych.




Na koniec chciałem się Was zapytać. Może ktoś wie. Skąd się wzięła do cholery (i czy nie jest zaraźliwa) moda/choroba (niepotrzebne skreślić), że większość kobiet (od gimbusów po paniusie dojrzałe) noszą torebki na przedramieniu. Ach, żeby tylko torebki, ale torbiszcza a niejednokrotnie razem z kilkoma reklamówkami. I majta się to na lewo i prawo, obijając przechodniów dookoła. Wygląda to komicznie i niechlujnie zarazem.
C.d.n.

niedziela, 13 stycznia 2013

Django.

Czekałem czekałem i się doczekałem. Nie będę się rozpisywał. Każdy kto lubi filmy Tarantino dobrze wie, czego się spodziewać. W tej mierze "Django" absolutnie nie zawiedzie. Jest śmiesznie, strasznie, krwawo i mądrze. Jak dla mnie film świetny. Nawet nie przeszkadza, że film trwa  blisko trzy godziny. Polecam!


niedziela, 6 stycznia 2013

Podsumowania.

 
Nie chodzi o to, że nie miałem czasu pisać na blogu. Nie miałem po prostu natchnienia, chwili skupienia i zastanowienia się. Bynajmniej nie udzieliła mi się gorączka przedświąteczna, a raczej dopadła mnie gorączka obserwacji tej całej zadymy wokół świąt. Z każdym rokiem obserwuję coraz większy festiwal kiczu świątecznego. Czysty kicz w formie i treści zastępuje istotę świąt. I nie mam na myśli wymiaru religijnego (ten zagubił się już dawno) ale czysto ludzkiego, tradycyjnego i rodzinnego. Kicz podsycany dodatkowo w telewizorni dopasowuje się idealnie w gusta społecznej większości. W zasadzie powinienem mieć to gdzieś, w końcu mam swoją tradycję świąteczną, którą próbuję utrzymywać na przekór modom, obniżkom sklepowym, reklamom i wyprzedażom chińszczyzny. Tymczasem człowiek, jako zwierzę stadne lubi mieć choć poczucie wspólnoty z resztą swojego gatunku, chociażby w tak prostej sprawie jak święta właśnie. Niestety moja ewolucja wyalienowała mnie z tej wspaniałej większości. Ani się nie upodliłem literkiem wódy, ani w wigilię nie odpaliłem pod oknami sylwestrowej petardy, a zamiast kolęd nie uraczyłem sąsiadów hitem "Gungam style". Zrzędliwy się robię na starość.
Święta  minęły przyjemnie, niestety nazbyt szybko. Potem przemknął Sylwester w rytmie kubańskich rytmów lat 50-tych i obudziłem się w Nowym Roku. Obserwując przemierzające miasto orszaki głupoty dzisiejszego święta pomyślałem o tym co dobre było w roku minionym. Żeby nie utonąć w malkontenctwie, i rozprzestrzeniającej się po kraju, szybciej niż grypa, głupocie, takie pozytywne podsumowanie jest mi coraz częściej potrzebne.
W roku 2012 na listę przebojów do pierwszej trójki awansowały:
na miejscu trzecim - coraz bardziej klarowna i lepsza sytuacja zawodowa; praca uzyskała kierunek, rozwój i obiecujące plany finansowe;
na miejscu drugim - moja pierwsza podróż na wschód; oczarowały mnie tamtejsze widoki, zapachy i smaki;
na miejscu pierwszym i wciąż power play na mojej liście - wspólne mieszkanie i życie se Swoją; obrastamy coraz bardziej w domowe sprzęty, obowiązki i radości; i jest nam z tym wszystkim, a co najważniejsze, ze sobą, dobrze.