wtorek, 27 maja 2014

Zagadka.






Co to jest? Do czego służyło? Jaką techniką zostało wykonane? W jakim celu?
Za wszelkie podpowiedzi będę niezmiernie wdzięczny.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Ziuuuu...

                           Ojej, myślałem, że nie dam rady. Minęło ponad sześć miesięcy. Niewyobrażalnie szybko.
A jednak zebrałem się w sobie i piszę. Szczerze mówiąc, to chyba pierwszy dzień w ciągu tych sześciu miesięcy, kiedy mam czas, aby zebrać się w sobie, pomyśleć, zorganizować i odpocząć.
Przez ten czas zupełnie nieoczekiwanie minęła zima i święta minęły niezauważalnie. W tle snuły się najważniejsze dla kraju tematy. Gender, pedofil, Smoleńsk, wojna, wybory, kanonizacja. Już dawno zauważyłem, że sprawy, które dla kraju są najważniejsze, dla mnie takimi są coraz mniej. Jakby bardziej mijam się ze swoim krajem.
Człowiek lubi mieć odniesienie.
Urodziłem się i mieszkałem niespełna 20 lat w małym miasteczku, z którym od początku nie czułem się związany emocjonalnie. Potem studia i życie na walizkach w miastach dla mnie obojętnych. W końcu przeprowadziłem się do miasta, z którego wywodzą się moi przodkowie, ale i tu jestem ciągle obcy. Ten brak tożsamości związanej z miejscem bycia, nauczył mnie budowania odniesienia, nie w oparciu o ulice, domy, łąki, lasy, lecz w oparciu o ludzi. To ludzie budują moją tożsamość. Ludzie ciekawi, mądrzy, nieszablonowi, wyjątkowi. Nie jestem patriotą w stosunku do symboli, urzędów, celebracji, obchodów i patetycznego uprawiania polityki, lecz tylko i wyłącznie w stosunku do ludzi.
Człowiek zawsze był i jest moim odniesieniem.





poniedziałek, 28 października 2013

Dziady.

Wiadomo nie od dziś, że odkładane sprawy nie znikają, lecz kumulują się, włażą na barki, przygniatają. Tak jest w życiu i tak jest w pisaniu (a raczej niepisaniu) bloga.
Myśli nienapisane kotłowały się pod czaszką pchając mnie w poczucie winy. Walczyć dłużej nie będę. Poddaję się i piszę.

Moja dwa dni temu wyjechała na drugi koniec Polski. Zapanowała cisza. Radio gra w kącie tak cichutko, że wyłapuję jedynie co piąte słowo. W laptopie też nie ma dźwięku, bo płyta główna powoli dogorywa. W zlewie brudne naczynia milcząc piętrzą się bez umiaru. Z pralki wyglądają brudne rzeczy błagając niewymownie, żebym już nic więcej nie dokładał. Worki z nieposegregowanymi śmieciami starannie układam w kąciku na balkonie obiecując sobie, że jutro je wyniosę.
Siedząc tak pośród tego wszystkiego i popijając herbatę z sokiem malinowym doszła do mnie straszna myśl, że być może dziadzieję.

Nie ma tygodnia, żebym nie słyszał o katastrofie smoleńskiej. Ciągle nowe dowody, zdjęcia, parówki. Wyznawcy religii smoleńskiej przedstawiają co chwila nowych szamanów, organizują konferencje, pokazy, parady i inne szamańskie obrzędy. A co robi rząd, który chce uchodzić za nowoczesny, młody, prężny i światły? Popija herbatę z sokiem malinowym i zwyczajnie dziadzieje.
Pozwalając na hucpy szamanów, nawiedzonych wariatów, profesorskich celebrytów i moherowych niedorozwojów okłamuje siebie, że jutro wszystko wyjaśni i zrobi porządek. Tymczasem jutro może okazać się za późno.




niedziela, 4 sierpnia 2013

Niecenzuralne słowa mam na końcu języka.

     Leżące gniazda na chodniku a wokół martwe pisklęta. Na taki widoczek natknąłem się w Kaliszu, między ulicą Handlową a Nowym Światem. Tego "rytualnego mordu" dokonało miasto przycinając drzewa w okresie lęgowym ptaków.
 Czy prawo pozwala na takie praktyki kretynów miejskich? Co ja, mieszkaniec tego miasta, mogę zrobić w związku z tym?
Proszę o wszelkie podpowiedzi.

Wszystko się zmienia. Ja, o zgrozo, też. A wraz ze mną i mój Blog. Zawrócony się zdezaktualizował. Pod swoim imieniem i nazwiskiem będę od teraz gromił, krytykował, zachwycał, chwalił i wyśmiewał  wszystko co mnie poruszy. W pewnym wieku nie wypada inaczej ;)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Cofanie się do tyłu filmu polskiego (forma "cofać do tyłu" użyta umyślnie).



Wiecie czego nie lubię? Kiedy czas zaczyna niekontrolowanie uciekać. Ledwo zaczynam się ogarniać, a tu nagle "jeb(!!!)" i miesiąc minął, zaraz potem  drugi, trzeci, i tak coraz bliżej ku początkowi mojego "kryzysu wieku średniego". Ale o tym sza, postanowiłem bowiem w tym poście nie narzekać. Zadanie niemożliwe do wykonania biorąc pod uwagę temat posta. Rzecz mianowicie będzie o filmie polskim.
Zrobiłem sobie niedawno maraton  polskich filmów z ostatniego roku. Trzymając się zasady, że leżącego się nie kopie, postanowiłem sporządzić, na podstawie obejrzanych filmów, uniwersalny  przepis  na polski film kinowy.
Najważniejszy jest temat filmu.
 U nas bowiem największą burzę komentarzy wywołuje sam temat, jeszcze przed nakręceniem filmu. Dlatego, aby mieć reklamę naszego dzieła za darmochę (nawet u Moniki Olejnik w radiu Zet) jeszcze przed pierwszym klapsem, proponuję rzutki temat, najlepiej historyczny, budzący wciąż emocje, szczególnie u narodowych patriotów. Emocje takie budzą ciągle: polski antysemityzm, polska kolaboracja, polskie wydarzenia historyczne, polskie postaci historyczne, etc.  Ze współczesnych tematów najlepiej sprzedają się wciąż korupcja, układy, dragi i dziwki.
Bohater jest równie ważny co temat. 
Najlepszy bohater  to taki, który ma zmarszczone czoło, usta w podkówkę i zmęczony wzrok. W tym celu należy zatrudnić aktora będącego na permanentnym kacu lub takiego, któremu akurat splajtowała knajpa. Bohater współczesny to wciąż człowiek bez włosów, w sportowym odzieniu i wypluwający 1800 wulgaryzmów na minutę. Cecha wspólna dla bohaterów, to brak dykcji, wystarcza bowiem źle akcentowany  bełkot, oraz najważniejsza cecha bohatera w polskim filmie, wewnętrzna samotność wynikająca z niezrozumienia go przez społeczeństwo.
Muzyka filmowa.
To w zasadzie możemy sobie podarować. Nawet w muzycznym filmie polskim, muzyka jest nieistotna.
Scenografia i zdjęcia robią nastrój.
Najlepsze plenery to najbliższy lasek w okolicy lub po PGR-owskie ruiny a kostiumy i rekwizyty to te wypożyczone z teatru.
 Zdjęcia koniecznie robione z ręki, przez co uzyskuje się obraz podrygujący i chwiejący się nieustannie. Sceny filmowane krótko, maks to 30 sekund na jedną scenę. Po takim zabiegu film przypomina paczwork filmowych obrazków. Wymagany jest również minimalizm koloru i poszarzenie wszystkiego, co buduje nastrój ogólnej beznadziei.
Nie wolno zapominać, co jest charakterystyczne dla filmu polskiego, żeby stukot butów aktora, czy skrzypiących mebli skutecznie zagłuszał dialogi. Zresztą same dialogi również krótkie do 20 sekund.
Warto dodać, że wszystkie sceny erotyczne w filmie nie powinny absolutnie kojarzyć się z przyjemnością i trwać powinny maksymalnie do 10 sekund.
I to w zasadzie koniec przepisu na film. Dodam, że powyższe zasady zaobserwowałem po obejrzeniu następujących filmów:
Obława, Róża, Mój rower, Drogówka, Bejbi blues, Pokłosie, Jestem Bogiem.

Na koniec taka dygresja.
 Niedawno zakończył się kolejny festiwal polskiej piosenki w Opolu. Zastanawiałem się na czym polega siła piosenek ubiegłego stulecia i skąd wynika marność współczesnych pieśni. Wyszło mi, że  kiedyś wszyscy uczyli się, żeby móc zaśpiewać, dzisiaj wszyscy śpiewają, żeby nie musieć się uczyć. Myślę, że ta zasada pasuje również do filmu jak i do całej naszej "masowej" kultury.





wtorek, 30 kwietnia 2013

Z ostatniej chwili.

Za oknem pada deszcz.


Dla tych, którzy lubią deszcz i dla tych, którzy niekoniecznie, piosenka.


Majówka.


Mówili w radiu, że rozpoczął się długi weekend. No, skoro mówili to chyba prawda. Zaproszony ekspert opowiadał o ile procent  zubożeje nasz kraj, w czasie gdy My,  będziemy święta na grillu smażyć. Pochody, marsze, koncerty, pikniki, wata cukrowa, baba z wąsami i inne cuda na kiju. Wszystko po to, aby rozleniwionemu narodowi zapewnić atrakcji moc.
Ja tymczasem, mówiąc delikatnie, mam w dupie te wszystkie święta, długie weekendy, atrakcje piknikowe i rozleniwiony naród. Na przekór wacie cukrowej i babie z wąsem, solidaryzuję się ze wszystkimi, którzy idą do roboty. Drodzy proletariusze, idący do pracy w majowe święta i w to co pomiędzy nimi! Idę z Wami!