poniedziałek, 28 października 2013

Dziady.

Wiadomo nie od dziś, że odkładane sprawy nie znikają, lecz kumulują się, włażą na barki, przygniatają. Tak jest w życiu i tak jest w pisaniu (a raczej niepisaniu) bloga.
Myśli nienapisane kotłowały się pod czaszką pchając mnie w poczucie winy. Walczyć dłużej nie będę. Poddaję się i piszę.

Moja dwa dni temu wyjechała na drugi koniec Polski. Zapanowała cisza. Radio gra w kącie tak cichutko, że wyłapuję jedynie co piąte słowo. W laptopie też nie ma dźwięku, bo płyta główna powoli dogorywa. W zlewie brudne naczynia milcząc piętrzą się bez umiaru. Z pralki wyglądają brudne rzeczy błagając niewymownie, żebym już nic więcej nie dokładał. Worki z nieposegregowanymi śmieciami starannie układam w kąciku na balkonie obiecując sobie, że jutro je wyniosę.
Siedząc tak pośród tego wszystkiego i popijając herbatę z sokiem malinowym doszła do mnie straszna myśl, że być może dziadzieję.

Nie ma tygodnia, żebym nie słyszał o katastrofie smoleńskiej. Ciągle nowe dowody, zdjęcia, parówki. Wyznawcy religii smoleńskiej przedstawiają co chwila nowych szamanów, organizują konferencje, pokazy, parady i inne szamańskie obrzędy. A co robi rząd, który chce uchodzić za nowoczesny, młody, prężny i światły? Popija herbatę z sokiem malinowym i zwyczajnie dziadzieje.
Pozwalając na hucpy szamanów, nawiedzonych wariatów, profesorskich celebrytów i moherowych niedorozwojów okłamuje siebie, że jutro wszystko wyjaśni i zrobi porządek. Tymczasem jutro może okazać się za późno.




niedziela, 4 sierpnia 2013

Niecenzuralne słowa mam na końcu języka.

     Leżące gniazda na chodniku a wokół martwe pisklęta. Na taki widoczek natknąłem się w Kaliszu, między ulicą Handlową a Nowym Światem. Tego "rytualnego mordu" dokonało miasto przycinając drzewa w okresie lęgowym ptaków.
 Czy prawo pozwala na takie praktyki kretynów miejskich? Co ja, mieszkaniec tego miasta, mogę zrobić w związku z tym?
Proszę o wszelkie podpowiedzi.

Wszystko się zmienia. Ja, o zgrozo, też. A wraz ze mną i mój Blog. Zawrócony się zdezaktualizował. Pod swoim imieniem i nazwiskiem będę od teraz gromił, krytykował, zachwycał, chwalił i wyśmiewał  wszystko co mnie poruszy. W pewnym wieku nie wypada inaczej ;)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Cofanie się do tyłu filmu polskiego (forma "cofać do tyłu" użyta umyślnie).



Wiecie czego nie lubię? Kiedy czas zaczyna niekontrolowanie uciekać. Ledwo zaczynam się ogarniać, a tu nagle "jeb(!!!)" i miesiąc minął, zaraz potem  drugi, trzeci, i tak coraz bliżej ku początkowi mojego "kryzysu wieku średniego". Ale o tym sza, postanowiłem bowiem w tym poście nie narzekać. Zadanie niemożliwe do wykonania biorąc pod uwagę temat posta. Rzecz mianowicie będzie o filmie polskim.
Zrobiłem sobie niedawno maraton  polskich filmów z ostatniego roku. Trzymając się zasady, że leżącego się nie kopie, postanowiłem sporządzić, na podstawie obejrzanych filmów, uniwersalny  przepis  na polski film kinowy.
Najważniejszy jest temat filmu.
 U nas bowiem największą burzę komentarzy wywołuje sam temat, jeszcze przed nakręceniem filmu. Dlatego, aby mieć reklamę naszego dzieła za darmochę (nawet u Moniki Olejnik w radiu Zet) jeszcze przed pierwszym klapsem, proponuję rzutki temat, najlepiej historyczny, budzący wciąż emocje, szczególnie u narodowych patriotów. Emocje takie budzą ciągle: polski antysemityzm, polska kolaboracja, polskie wydarzenia historyczne, polskie postaci historyczne, etc.  Ze współczesnych tematów najlepiej sprzedają się wciąż korupcja, układy, dragi i dziwki.
Bohater jest równie ważny co temat. 
Najlepszy bohater  to taki, który ma zmarszczone czoło, usta w podkówkę i zmęczony wzrok. W tym celu należy zatrudnić aktora będącego na permanentnym kacu lub takiego, któremu akurat splajtowała knajpa. Bohater współczesny to wciąż człowiek bez włosów, w sportowym odzieniu i wypluwający 1800 wulgaryzmów na minutę. Cecha wspólna dla bohaterów, to brak dykcji, wystarcza bowiem źle akcentowany  bełkot, oraz najważniejsza cecha bohatera w polskim filmie, wewnętrzna samotność wynikająca z niezrozumienia go przez społeczeństwo.
Muzyka filmowa.
To w zasadzie możemy sobie podarować. Nawet w muzycznym filmie polskim, muzyka jest nieistotna.
Scenografia i zdjęcia robią nastrój.
Najlepsze plenery to najbliższy lasek w okolicy lub po PGR-owskie ruiny a kostiumy i rekwizyty to te wypożyczone z teatru.
 Zdjęcia koniecznie robione z ręki, przez co uzyskuje się obraz podrygujący i chwiejący się nieustannie. Sceny filmowane krótko, maks to 30 sekund na jedną scenę. Po takim zabiegu film przypomina paczwork filmowych obrazków. Wymagany jest również minimalizm koloru i poszarzenie wszystkiego, co buduje nastrój ogólnej beznadziei.
Nie wolno zapominać, co jest charakterystyczne dla filmu polskiego, żeby stukot butów aktora, czy skrzypiących mebli skutecznie zagłuszał dialogi. Zresztą same dialogi również krótkie do 20 sekund.
Warto dodać, że wszystkie sceny erotyczne w filmie nie powinny absolutnie kojarzyć się z przyjemnością i trwać powinny maksymalnie do 10 sekund.
I to w zasadzie koniec przepisu na film. Dodam, że powyższe zasady zaobserwowałem po obejrzeniu następujących filmów:
Obława, Róża, Mój rower, Drogówka, Bejbi blues, Pokłosie, Jestem Bogiem.

Na koniec taka dygresja.
 Niedawno zakończył się kolejny festiwal polskiej piosenki w Opolu. Zastanawiałem się na czym polega siła piosenek ubiegłego stulecia i skąd wynika marność współczesnych pieśni. Wyszło mi, że  kiedyś wszyscy uczyli się, żeby móc zaśpiewać, dzisiaj wszyscy śpiewają, żeby nie musieć się uczyć. Myślę, że ta zasada pasuje również do filmu jak i do całej naszej "masowej" kultury.





wtorek, 30 kwietnia 2013

Z ostatniej chwili.

Za oknem pada deszcz.


Dla tych, którzy lubią deszcz i dla tych, którzy niekoniecznie, piosenka.


Majówka.


Mówili w radiu, że rozpoczął się długi weekend. No, skoro mówili to chyba prawda. Zaproszony ekspert opowiadał o ile procent  zubożeje nasz kraj, w czasie gdy My,  będziemy święta na grillu smażyć. Pochody, marsze, koncerty, pikniki, wata cukrowa, baba z wąsami i inne cuda na kiju. Wszystko po to, aby rozleniwionemu narodowi zapewnić atrakcji moc.
Ja tymczasem, mówiąc delikatnie, mam w dupie te wszystkie święta, długie weekendy, atrakcje piknikowe i rozleniwiony naród. Na przekór wacie cukrowej i babie z wąsem, solidaryzuję się ze wszystkimi, którzy idą do roboty. Drodzy proletariusze, idący do pracy w majowe święta i w to co pomiędzy nimi! Idę z Wami!


niedziela, 28 kwietnia 2013

Odmieńce.



Motto: "Naród piękny, tylko ludzie kurwy".



 

Podaję najprostszy przepis na bycie odmieńcem:
- po pierwsze brak telewizora; to zawsze wywołuje szok społeczny. Dodatkowo dla spotęgowania odmienności w oczach społeczeństwa,  należy  w miejscu publicznym ostentacyjnie czytać (znienawidzoną przez statystycznego Polaka) książkę.
- po drugie brak dzieci; a nawet brak pożądania takowych. Dla większości społeczeństwa, wyrażana chęć nieposiadania zaślinionego, wrzeszczącego z kupą w gaciach potomka jest niepojęta.
- po trzecie brak wiary w "jedynie słuszną ideologię katolicką"; co z reguły stawia nas po stronie żydo-komuny, masonów, cyklistów i pedałów, czyli towarzystwa na wskroś odmiennego.
Te trzy braki czynią nas odmieńcami trudno akceptowalnymi społecznie. To paradoksalnie daje nam większą dozę wolności w codziennej egzystencji. Odmieniec może więcej, niczym dobry wojak Szwejk, który tylko jako idiota, mógł mówić o tym, o czym inni bali się pomyśleć.


Należy jednak pamiętać, iż bycie odmieńcem, czy też (wzorem wspomnianego Szwejka) idiotą, musi być uskuteczniane z pełną premedytacją, czyli niejako kontrolowane. Jednym słowem trzeba mieć pełną świadomość, tego że jest się odmieńcem. Ponieważ idiotów, kretynów, debili, którzy uważają się za kompletnie normalnych mamy aż nadto (vide rys. wyżej).



Mam ostatnio poczucie oddalenia społecznego. Coraz mniej rozumiem i coraz mniej chcę rozumieć ludzi wokół mnie. Coraz częściej jest mi nie po drodze z większością, co siłą rzeczy czyni mnie odmieńcem. Zatracam więź społeczną.
A najgorsze w tym jest to, że nie jest mi z tym źle.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Odpustowe jarmarki.

Gust to cecha nabyta, która kształtuje się przez całe życie.  Zależna od charakteru kulturowego w jakim się wzrasta, od indywidualnej wrażliwości i od wysiłku jaki się wkłada w nieustanne kształtowanie owego gustu. Ogrom czynników wpływających na gust czyni go niezwykle różnorodnym. Jestem zwolennikiem różnorodności we wszechświecie, dlatego cieszą mnie takie różnice. Nawet indywidualne przypadki totalnego "bezguścia" potrafią być intrygujące. W końcu nasz osobisty gust najbardziej określa to wszystko, co składa się na naszą osobowość. Pewnie, że wolałbym poruszać się pomiędzy gustami mającymi wyższy poziom świadomości, ale wiem, że jest to marzenie niemożliwe.


  O wiele bardziej martwi mnie jednak, coraz większy, powiedziałbym nawet globalny, zanik tej różnorodności. Coraz szerzej postępująca unifikacja kulturowa, która siłą rzeczy wpływa w sposób destrukcyjny na naszą osobowość, świadomość i co za tym idzie, kształtowanie się w nas ogólnego bezguścia. Codzienny otaczający nas świat staje się do przesady użytkowy, pozbawiony własnego charakteru, który oddziaływałby na większą ilość naszych zmysłów aniżeli tylko" łatwo", "szybko", "bez wysiłku". Bezwartościowa sieczka gazetowo - radiowo - telewizyjna, tandetna architektura, śmieciowe jedzenie i niedorobiona odzież chińskich projektantów, otaczają mnie każdego dnia. Codziennie mijają mnie ubrani jednakowo ludzie, z takimi samymi fryzurami, żyjącymi bez refleksji z dnia na dzień w świecie, gdzie wszystko jest na sprzedaż, byle szybko i łatwo. Wpływ na taki stan rzeczy w dużej mierze ma wolny rynek i szybka chęć zysku. Ja jednak uważam, że jeszcze bardziej wpływa na to, nasza bylejakość, lenistwo i co najgorsze, nieodpowiedni ludzie na stanowiskach. I tu powoli dochodzę do motywów jakie popchnęły mnie, by ten tekst napisać. Mam pewną dewiację, która sprawia, że w stosunku do ludzi wykonujących swój zawód, mam pewne wymagania. Nie są to jakieś wymagania nadludzkie. Ot zwyczajne, takie jak kompetencje, uczciwość, wiedza, predyspozycje i chęć pracy.


Niedawno miałem okazję podpatrywać pracę visual merchandisera w jednej z popularnych i dużych sieci sklepów odzieżowych. Takiej determinacji w psuciu przestrzeni użytkowej, uwielbienia odpustowej kolorystyki i bazarowego charakteru całości, jak dotąd nie widziałem. Człowieka, który wykonuje taki zawód od kilku dobrych lat trudno posądzić o brak elementarnej wiedzy. Nawet kompletny żółtodziób skoczyłby do konkurencyjnych "sieciówek", by podpatrzeć tam podstawy ogólnej harmonii przestrzennej. Na tym przykładzie jasno widać, że ani wykształcenie, ani doświadczenie, nie wpływają na pracę tak, jak element osobowości jakim jest posiadany gust. Ktoś o bazarowej wrażliwości nie stworzy nic ponad odpustowy jarmark. To ostatnie zdanie odnoszę nie tylko do opisanego wyżej przypadku, ale niestety do ogólnej tendencji. Politycy, dziennikarze, artyści, nauczyciele, itd., czyli wszyscy, którzy mają wpływ na kształtowanie teraźniejszości, pomimo swych kompetencji i doświadczenia, jeśli będą pozbawieni  elementarnej wrażliwości, poczucia estetyki, jednolitej i harmonicznej wizji, czyli nieco bardziej zaawansowanego gustu, będą w stanie stworzyć jedynie jałowy, plastikowy i bezsensowny świat.