niedziela, 5 września 2010

Poranek.




Dzisiaj obudziły mnie piosenki Grechuty. Delikatny blask powoli wschodzącego słońca przyzwyczaił oczy do rześkiego poranka. Ubrałem szlafroczek, przystawiłem wodę na kawę i wyszedłem na balkon. 11 stopni celsjusza, chłód mieszał się z zapachem jesieni. Pani Jesień pocałowała mnie delikatnie w policzki. Uwielbiam takie poranki. Z głośników poleciały czerwone gitary i Klenczon w piosence „Port”. Poczułem nieodpartą chęć wyruszenia gdzie oczy poniosą, może nawet w nieznane. Odgłos gwizdka z czajnika przywołał mnie jednak do porządku. Zrobiłem kawę. Kawałek drożdżówki, upieczonej wczoraj popołudniu, posmarowałem cieniutko masełkiem a na środek dałem kapkę pysznych konfitur truskawkowych. Już wiem, że to będzie dobry dzień. I nic mi go nie zepsuje. Ani to, że reprezentacja nie wygrała, że jakiś bokser dostał po twarzy, że Jarek dzieli Polaków, że wybory do samorządu, że kobieta podpaliła się w proteście, że Pani Gołota została napadnięta i przeproszona. Nic nie zepsuje dzisiejszej niedzieli. Bo w takim wariackim i biednym kraju, szczypta egoizmu jest niezbędna, żeby nie zwariować do końca.
I tylko tam w środku trochę smutno, że tą kawą, i tym porankiem, i tymi emocjami z nikim się nie podzielę. Może tylko troszeczkę z Wami. Miłej niedzieli :)

2 komentarze:

  1. Jakby co to ja 2 łyżeczki cukru i sporo mleczka do tej kawy poproszę;-), a niedziela jest cudna--bo wolna dla mnie!!!Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  2. 2 łyżeczki i dużo mleczka, pamiętam, pamiętam ;););)

    OdpowiedzUsuń