czwartek, 20 września 2012

Rysunkowe komentarze.

W wyścigu z pędzącym czasem, nie mam szans. W górach śnieżek poprószył a w miastach coraz więcej zółtych liści. "Wiesiek idzie, nie ma na to rady..."
W zimny jesienny wieczór warto zobaczyć, jeśli ktoś jeszcze nie widział, film "Histeria". Od razu zrobi się cieplej, zapewniam :) Świetny film m.in. o tym, jak wynaleziono wibrator. Polecam.





sobota, 15 września 2012

Czy ktoś zna tych osobników?


Dzisiaj, koło południa Moja została uprowadzona przez widocznych na zdjęciu osobników. Jeśli ktoś ich rozpoznaje proszę o komentarz. Boję się, że uprowadzili ją daleko, bardzo daleko, do odległej galaktyki...

P.s.
A już tak serio, to byliśmy na Winobraniu w Zielonej Górze. Jutro na blogu Kontrolerki sprawozdanie z upojnego pobytu w stolicy kabaretu i wina. :)

sobota, 1 września 2012

Obejrzałem.


W "Stawce większej niż życie", gdy aktor wypowiadał kwestię kończącą odcinek, gdy obraz się zatrzymywał i zaczynał lecieć wraz z napisami znany wątek muzyczny "Stawki...", wtedy zawsze mówiłem do siebie z  wyraźnym zadowoleniem: " No, i znowu Kloss niemiaszków w ch... zrobił, brawo".
Niestety po obejrzeniu kinowej kontynuacji Klossa, nie miałem ochoty w ogóle mówić. Przyznam się, że obejrzałem ten film trzy razy, żeby móc znaleźć w nim dobre strony. Niestety doszukałem się ich niewiele. Gdyby to był film jedynie telewizyjny, mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że jest dobrą rozrywką familijną, niestety od filmu kinowego, wymagam nieco więcej i dlatego muszę przyznać, że jest wysoce przeciętny. Najgorszym elementem filmu są kobiety. Aktorstwo prezentowane przez płeć piękną wypadło na poziomie teatrzyków szkolnych. Dialogi drętwe i sztuczne, bez polotu i charakterystycznego humoru dwójki głównych bohaterów. Ciągłe bazowanie na znanych powiedzeniach "Hans stary przyjacielu" lub "durniu odłóż tę pukawkę póki chcę z Tobą jeszcze rozmawiać" znamy wszyscy, liczyłem na coś nowego. Kot próbował z widocznym wysiłkiem udawać trochę Bonda a trochę Mikulskiego, Adamczyk do tego stopnia wzorował się na Karewiczu, że zahacza to prawie o parodię.
Pomimo tych wszystkich niedociągnięć polecam ten film i to nie tylko z racji samego sentymentu. Paru aktorów się broni a i fabuła nie jest najgorsza. A poza tym, to nasz bohater, a tych mamy wyraźny deficyt


Jeśli  ktoś nie zdążył się roztkliwić na przygodach emerytów Klossa i Brunnera to na "Niezniszczalnych" będzie miał okazję. Cała plejada emerytów nie robi lipy. Mięśnie, może i już nieco sflaczałe, ale ciągle lepsze niż najlepsze efekty komputerowe. Do tego dialogi głównych bohaterów i zawarte w nich te wszystkie smakowite odniesienia do swoich najlepszych filmów (przytyki do Transportera, Rambo, Terminatora, i wielu innych) a nawet życia prywatnego (nabijanie się z Dolpha Lundgrena, że jest chemikiem). Nie do podrobienia Chuck Norris, który jest naprawdę taki jak we wszystkich dowcipach. Jednym słowem świetna rozrywka na deszczowe dni, polecam.


Film, który mnie rozczarował. Osoba reżysera, Ridleya Scotta, dawała obietnicę niezapomnianego kawałka dobrego kina. Niestety wydaje mi się, że reżyser chciał za bardzo powtórzyć ten nastrój, kolory, napięcie, jednym słowem klimat  "Obcego. 8. pasażera Nostromo." Niestety nie udało się. Przede wszystkim przez lipną i cieniutką fabułę. Film momentami nudzi. Brakuje mu tego kunsztu filmowego do jakiego przyzwyczaił mnie Ridley Scott. Pozostaje więc rozczarowanie jako główne wrażenie po obejrzeniu filmu.
Poza tym film jest widowiskowym majstersztykiem i po przełknięciu kiepskiej fabułki na pewno wart jest tych 2 godzin w kinie.


Już trzy razy brałem się za oglądanie tego filmu i za każdym razem usypiałem mniej więcej w tym samym momencie. Jeśli w końcu obejrzę, może przy wściekle mocnej kawie, to na pewno opiszę to doświadczenie.

piątek, 31 sierpnia 2012

Ostatnie tchnienie wakacji.

Dzisiaj ostatni dzień wakacji, choć ten okres już mnie nie dotyczy, w takim stopniu jak kiedyś, to jednak trochę smutku, na dnie w duszy, z końcem wakacji się pojawia. Wakacje zawsze kojarzyły mi się z wyjazdem i przygodami na  wsi. Niestety moja cała rodzinka mieszka w miastach, więc nigdy nie udało mi się spędzić takich prawdziwych wiejskich wakacji. Mało tego, z uwagi, że to ja, z całej rodziny, mieszkałem w najmniejszym mieście, a do tego w domku, więc siłą rzeczy wszyscy do mnie przyjeżdżali na wiejskie wakacje. A więc jak to na wsi, jadło się obiady w ogrodzie, całe dni biegało się nad pobliską rzeczkę, budowało szałasy w pobliskim lesie i turlało z górki na okolicznych łąkach. Jednym słowem, robiło się te rzeczy, które należy robić gdy się jest małoletnim i które zapamiętuje się na całe życie. Takie drobnostki jak zapach łąki, świeżego siana, ogrodu po lipcowej burzy, smaku gorącej pajdy chleba, wody z tajemniczego źródełka na łące, czy czereśni zjadanych prosto z drzewa, są nie do podrobienia.
W tym roku, po raz pierwszy, to ja wreszcie pojechałem na wieś. I choć jedynie na parę dni, to jednak znowu mogłem doświadczyć paru tych niepowtarzalnych doznań z dzieciństwa. Łąki nadwieprzańskie okazały się łudząco podobne do tych moich z dzieciństwa, te same kolory, zapachy i skowronki dające koncert gdzieś wysoko na niebie. Cieszyłem się jak dziecko na widok mućki pasącej się na łące i nawet na widok, dawno nie widzianego, krowiego placka, poczułem radosny sentyment. Pełnię szczęścia uzupełniły konie. Normalne, wiejskie koniki ciągnące wozy a to ze słomą, a to z dobytkiem, a i nie rzadko z prawdziwą babą wiejską.
Ciekawe tylko, co pomyśleli sobie tamtejsi mieszkańcy, widząc mój szczery zachwyt i podniecenie na widok prozaicznych dla nich widoków dnia codziennego.
Ech, ci miastowi, to jacyś dziwni są...








wtorek, 28 sierpnia 2012

O tym jak moją babę kociokwik dopadł.

W ostatni weekend wybraliśmy się do Bolesławca na święto ceramiki. Najpierw zwiedziliśmy fabrykę. Już w fabryce Moją dopadł lekki zamęt i zakłopotanie pomieszane z podnieceniem. Dużo ładnego w jednym miejscu, spowodowało niemożność oderwania wzroku od kolorowych mis, miseczek, talerzyków, tac, czajniczków i filiżanek.






No czego tam nie było. Większość zestawów naprawdę przepięknych.
Następnie udaliśmy się w kierunku rynku bolesławieckiego. Po obu stronach deptaka prowadzącego na rynek rozłożyli swoje stragany złomiarze,( ups!), znaczy chciałem powiedzieć kolekcjonerzy staroci.





Sam rynek przywitał nas ogromem pięknych wyrobów ceramicznych, na widok których Moja tylko westchnęła z pewnym uniesieniem w głosie. Od tej pory biegaliśmy trzy godziny od stoiska, do stoiska nie mogąc odnaleźć jakiegoś spójnego programu, jak i celu zwiedzania. Zanurzaliśmy się, niczym w falach morskich, w ceramicznych garnkach podziwiając organoleptycznie ich urodę. Przy co piękniejszym wyrobie zastanawialiśmy się mocno, czy jest on nam akurat niezbędny, szukając na siłę potwierdzenia, że jest.









Apogeum kociokwiku jaki dopadł Moją nastąpił powiedzmy tak po godzinie obniuchiwania łyżeczek, magnesów na lodówkę i garnków na smalec. Moja nagle postanowiła upodobnić się do prezentowanych wyrobów i bez chwili namysłu poddała się malowaniu.





Żeby ochłonąć od zgiełku i podniecenia ceramicznego poszliśmy lepić gliniane garnki. Dodatkowo załapaliśmy się na przedstawienie lalkowe dla dzieci.





O dziwo, pod wpływem tej całej gorączki ceramicznej, zakupiliśmy jedynie dwa kubki i czajniczek do parzenia herbaty.
 Teraz mogę przyznać, że gdy wieczorem zaparzymy sobie herbatki w nowym czajniczku i podamy ją sobie, w nowych kubkach z dodatkiem prawdziwego soku malinowego, jesteśmy w siódmym niebie. No wprost wybornie i rozkosznie.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Zamkowy komis.


No trochę mnie nie było a tu tyle spraw się namnożyło, że głowa boli od samych tytułów.
Skończyła się Olimpiada ( całkowicie umknęła mojej uwadze z wyjątkiem startu kajakarki z Kalisza, bo całe miasto mocno kibicowało). Potem okazało się, że nasi sportowcy nie spełnili oczekiwań. Noż kurka! Cud że w ogóle jakieś medale zdobyli; cud, że ktokolwiek w tym kraju uprawia sport na poważnie. Mówiąc szczerze przy takim braku wsparcia i zainteresowania Państwa, przy złodziejskiej i kolesiowskiej polityce aparatczyków sportowych, w życiu nie zdecydowałbym się narażać zdrowie i nerwy na tak wątpliwy interes jak sport. Chwała tym, którzy mieli odwagę pojechać i zdobyć krążek.
Część społeczeństwa w przerwie między olimpiadami zainwestowała w złoto. Miał być szybki zysk, ale jak to bywa w takich przypadkach zysku ni ma i pieniędzy ni ma. Teraz wszyscy mówią, że trzeba takie przepisy wprowadzić, żeby złodzieje nie mogli interesów finansowych prowadzić. Kurczę, fajnie, tylko że wtedy sejm, senat, rząd, zus, krus, nfz... musieliby się sami rozwiązać.
                                                                               
                                                                              *                        
Przyznam się, że wszystkie wydarzenia, które wstrząsały opinią publiczną, przez ostatnie tygodnie miałem głęboko w niedomówieniu. Byłem skupiony jedynie na letnim słonku i wysokiej temperaturze powietrza. W tak sprzyjających warunkach wybrałem się tydzień temu ze Swoją na zamek.


Zamek Grodziec wznosi się dumnie na powulkanicznym stożku między Złotoryją a Lwówkiem Śląskim. Obecnie to późnogotycki częściowo odrestaurowany zamek, jednakże już za pierwszych Piastów w tym miejscu  stała obronna warownia Bobrzan.


Sam zamek jest niezwykle atrakcyjny dla kogoś, kto lubi wałęsać się po ciasnych, krętych schodkach, wąskich i niskich korytarzach, krużgankach i murach obronnych.






Niezwykle ciekawą atrakcją poznawczą są liczne kibelki zamkowe.



I to niestety tyle co mógłbym polecić jeśli chodzi o ten zamek. Reszta jest już tylko nieporozumieniem.
Zaparkowane samochody w każdym zamkowym zakamarku psują wrażenie estetyczne. Jeszcze bardziej to wrażenie psują rozstawione na dziedzińcu zamkowym stragany o charakterze jarmarczno - odpustowym  made in China. Nie wspomnę już o zwyczajnym bałaganie wydobywającym się z każdego kąta, czy męczeniu egzotycznych zwierząt na środku dziedzińca.


Nie ma, żadnych tablic informacyjnych, żadnych dostepnych wiadomości na temat wnętrz zamkowych i samego zamku. Zresztą największe rozczarowanie czeka w komnatach zamkowych. Poniemiecki szrot zmieszany z tym co akurat było pod ręką  tworzy obraz klęski. Hełmy i bagnety poniemieckie wymieszane z szafami "wczesny Gomułka", koślawe obrazy na ścianach (podejrzewam, że malowane przez dzieci chyba) i freski  z motywami szlacheckimi ale malowane w formie fresków egipskich ( co to ma być?!), w holu nieudany portret jakiegoś feldmarszałka a pod nim łoże "późny Gierek".







 Wrażenie zmieszania komisu meblowego ze śmietnikiem pohitlerowskich gadżetów dopełnia zakurzona, z powyrywaną instalacją elektryczną i kompletnie zaniedbanymi (paroma zaledwie) eksponatami, wystawa narzędzi tortur.




I to tyle, jeśli chodzi o Zamek Grodziec.




Całość wrażenia po zwiedzaniu tego zamczyska uratował stragan z wyrobami miodowymi. A przede wszystkim miody pitne, nalewki na miodzie i piwo miodowe. To ostatnie bardzo pyszne. Polecam:)