czwartek, 18 sierpnia 2011

Dawno, bardzo dawno temu... (okiem chłopa).

W ostatnich dniach urlopu osiedliłem się ze Swoją w odległej krainie Polan. W czasach gdzie chłop był chłopem bez reszty oddanym swoim chłopskim sprawom, a baba babskim.


Machając chustką i głośno zawodząc białogłowa wabiła w ten sposób okolicznych chłopów licząc w ten sposób nie tylko na uwolnienie z zamkniętej wieży, ale przede wszystkim na ożenek ze śmiałkiem, który ją uwolni. Ówczesny podryw dawał przewagę takiej pannie, gdyż małe otwory okienne i wysokość wieży dawały chłopu bardzo małą możliwość dostrzeżenia powabów takiej panny. Z czasem kierowany doświadczeniem chłop już wiedział, że im wieża wyższa, im okienka mniejsze, tym zapewne uroda panny mniejsza.


W moim przypadku wieża była niewysoka a okna duże, więc czym prędzej podjąłem dramatyczną próbę uwolnienia białogłowy. Przy pomocy silnych mięśni, niczym ze stali, uwolniłem Swoją i zaniosłem do chałupy.


 Uwolniona kobieta bardzo szybko przystąpiła do prac jakże typowych dla płci odmiennej. Gotowała jadło...




...prała koszule...


...poiła chłopa po ciężkim dniu, gdy spracowany wracał do chałupy. Jednakże chłop coraz bardziej odczuwał w zachowaniu kobiety symptomy zwiastujące zmiany. Czyżby to nadchodząca emancypacja kobiet?


Skąd to nagle rosnące zainteresowanie ziołami...


...samotne pływanie czółnem po jeziorze...


...czy magiczne wręcz przywiązanie do miotły?


Chłop myślał, siedział i myślał długo, bardzo długo. Na plecach czuł dreszcze nieuniknionego fatum. Wiedział w głębi duszy, że nadchodzi to co ma nadjeść. Czuł, że to będzie straszne, okrutne, niechybne i że będzie musiał to zaakceptować.



Tym fatum okazał się rychły koniec urlopu.

piątek, 5 sierpnia 2011

Lepiej było za Piasta.

Po napisaniu posta o wędrowaniu w czasie, odniosłem wrażenie, iż niewiele osób uwierzyło w magiczne właściwości mojego eliksiru. Sarkazm umieszczony pomiędzy wierszami ugodził mnie do tego stopnia, że postanowiłem udowodnić niedowiarkom, iż wędrowanie w czasie jest nie tylko możliwe ale także bardzo łatwe. Popołudniową porą usiadłszy wygodnie w cieniu otworzyłem butelczynę z eliksirem. Niczym hejnalista z wieży mariackiej przyłożywszy ustnik butelki do ust opróżniłem ją do połowy (a pić się chciało bo duchota panowała okrutna). Nagle w głowie zawirowało, oczy zamgliło na moment a w krzyżu coś łupnęło i nie wiadomo jak znalazłem się w samym środku grodu piastowskiego.
Tak chodząc i poznając ówczesne życie, pomyślałem sobie, że chyba nie chce mi się wracać do tego dzisiejszego zwariowanego życia. Wezmę Swoją i zamieszkamy razem w tym białym domku. Będziemy piekli chleb, będziemy wypalać garnki, pędzić okowitę i uprawiać trójpolówkę. Wszystko to opiszę za jakiś czas, bo oczywiście zabieramy ze sobą laptopa.



 
 







środa, 3 sierpnia 2011

Z pozycji Ferdka Kiepskiego.



Kongres Kobiet krzyczy, że babów za mało w polityce, że rządzą chłopskie układy, itd., itp. Łolaboga! Toż to ja na mszę bym dał, gdyby to sprawiło zamianę ponurych fagasów polityki na ogolone i umyte baby. O ileż estetyczniej by się zrobiło gdyby zniknęły nawiedzone gęby znawców smoleńskich, szujowate pyski harataczy w gałę, mordy jąkatych wieśniaków i  chytre ryjki pseudo-lewaków.
Jakby zestawić tych żałosnych mężów stanu z babami to przegrywają te bidne chłopy do jaja jak nic. Taki Tusku w polemice z Marią Czubaszek wyszedłby na wioskowego głupka i naczelnego dukajłę. Pawlak w zderzeniu z Hanną Bakułą zamknąłby się w sobie ssąc kciuka do końca swego żywota. Wyjątkiem jest tylko Prezes Kaczyński i jego partia, im niepotrzebna żadna inteligentna baba, oni bowiem potrafią, sami z siebie zrobić kompletnych cymbałów.
Pani Środa zastanawiała się dlaczego facety bab nie dopuszczają do polityki. Otóż moim zdaniem powód jest prosty. Facety się boją, bo znają swoje możliwości. Taki mąż opatrznościowy narodu bardzo chętnie otacza się pięknymi i niekoniecznie mądrymi babkami, wymagając od nich jedynie wyglądu. Baba natomiast woli mieć obok siebie chłopa wykazującego przynajmniej elementarne oznaki myślenia, a tego właśnie najbardziej brakuje chłopom politykom.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Urlop w czasie przeniesiony

Moja dostała kilka dni urlopu, więc zaczęliśmy myśleć gdzie by tu pojechać. Wszystkie znane światowe kurorty, jako obiekt spędzania miło urlopu, odpadły ze względu na ich wyjątkową turystyczną nudę, obciachowość i siarowatość, a poza tym przeraża mnie wizja turystycznej szarańczy w postaci dzieci, grubych bogatych niemiaszków i równie bogatych pijanych ruskich. Dlatego postanowiliśmy w końcu przenieść w czasie i w taki sposób spędzić parę dni wolnych od pracy. Do przeniesienia się w czasie wystarczy wypić tajemny eliksir (ilość tajemnego eliksiru odpowiada za epokę, w którą się przenosimy) i wypowiedzieć na głos parę zaklęć i sprawa gotowa.
Mieszkaliśmy w izbie niedaleko sali tortur, jeździliśmy bryczkami z epoki i walczyliśmy z Niemcami. Po jadło i wszelakie dobra chodziliśmy w knieje i skoro świt kąpaliśmy się nago w jeziorze. Chłopi pańszczyźniani podrywali Moją cmokając wymownie ze swoich wozów drabiniastych, baby zbierały chrust na zimę a pogoda jak zwykle prawie dopisała. Jednym słowem było fajnie tylko strasznie krótko. Na dowód naszych wędrówek w czasie zamieszczam kilka zdjęć.

 fot1. w tych wygodnych łożach spaliśmy.

fot2. wieczorami Moja szyła

fot3. i robiła pranie

fot4. ja jeździłem na rowerze

fot5. lub bryczką

fot6. i walczyłem z Niemcami.

fot7. oraz przyrządzałem eliksir do wędrówek po czasie

środa, 20 lipca 2011

Gorąco, uf, ufff...




Parno, gorąco i duszno. Zamotałem się więc w szuwary. I dobrze mi było, nawet muchy tak mocno nie gryzły, dało się wytrzymać. Znalazłem nawet wspólny język z tutejszymi kaczorami. Razem chowaliśmy się przed hordą kolonistów. I byłoby mi dobrze aż do granic wytrzymałości, gdyby nie ta cholerna pogoda. Znowu leje. Więc przebieram się w ciuchy mieszczucha i pędem do PUB-u. W końcu pogoda barowa do czegoś zobowiązuje. No nie?

piątek, 17 czerwca 2011

Hydrozagadka.

Remontując kuchnię natrafiłem na ciekawe zjawisko. Otóż z kranu leci woda. Wiem , że taką cudowną właściwość posiada większość kranów ale w moim przypadku tak być nie powinno, gdyż zakręciłem zawór wodny, jak mi się wydawało od wody w kuchni. Niestety woda leci spokojnym strumieniem. Poleciałem zatem zamknąć główny zawór w budynku a woda nadal z kranu leci nic sobie ze mnie nie robiąc. Zamknąłem zawór w klatce obok, daremny trud, woda uparcie leci dalej. Na razie szukam głównego zaworu wodnego od całego osiedla i jeśli to nie przyniesie rezultatu, i woda będzie nadal lecieć z kranu, to zacznę doszukiwać się cudu. Może to źródełko z cudowną uzdrawiającą wodą leci mi z kranu i dlatego nijak zatamować cieku nie mogę a może szatańską moc ma ta woda i egzorcyzmów kran wymaga. Tak czy siak, jeśli ostatnie zabiegi nic nie dadzą i woda nadal będzie lecieć z kranu pójdę po księdza, niech odczynia.

czwartek, 16 czerwca 2011

Ach co to był za ślub.

Może kogoś to zdziwi ale wcześniej nigdy nie byłem na ślubie (od dziecka przerażał mnie widok Panny Młodej, chodzącej białe bezy), tak więc miał to być mój pierwszy raz.
 Skoro świt zapakowałem Swoją do mojej 50 konnej wypasionej fury i wyruszyliśmy na wschód, w nieznane, pod słońce. Całe szczęście, że słońce  nas prowadziło, bo znaki drogowe doprowadziłyby nas jedynie psu w dupę. Po 6 godzinach ja w roli Hołowczyca czy innej Kubicy, Moja w roli pilotki (a może raczej GPSa) czytającej z mapy numery dróg, dojechaliśmy szczęśliwie na miejsce. Kościół na jakiejś górze lekko mnie przerażał, tym bardziej że musiałem się tam wdrapać w upale plus 35 stopni. Jakby tego było mało na szczycie czekał ksiądz. Poznałem go po dziwnym ubranku, przestawnym szyku zdań w mowie i po tym co mówił. Nie sposób było się z nim nie zgodzić gdy mówił o służebnym charakterze baby w stosunku do chłopa, tylko Moja z malującym sie oburzeniem na twarzy dawała mi dyskretnie do zrozumienia, żebym nie brał słów kaznodziei zbytnio do serca. Ech te wyzwolone baby.
Panna Młoda piękna, Pan Młody trochę mniej. Wesele było fajne i z pomysłem. Moja ujawniła nie tylko talenty taneczne ale także wokalne. Wyszaleliśmy się za wszystkie czasy. Na drugi dzień czekał nas pyszny obiad i droga powrotna. Po kolejnych 6 godzinach jazdy zjedliśmy pizzę, wypiliśmy po piwku i zasnęliśmy wykończeni.  Najważniejszym plusem tego wesela był fakt, że rodzina Mojej mnie nie zjadła a nawet ich bardzo polubiłem i nie mogę się doczekać kolejnego weseliska, żeby odkryć dalsze talenty Mojej. Aż boję się pomyśleć jakie to talenty będą.