środa, 7 listopada 2012

Strefa wojny.

Żyjemy w stanie wojny. Nie, nie mam na myśli tej wojny objawionej ostatnio przez Janka Wartorozmawiać i jego idoli. Mam na myśli permanentną wojnę każdego z każdym, pozbawioną zasad i taktyki.
Wojnę uliczno-drogowo-chodnikową.



Piesi.
W najgorszym położeniu są piesi. Dawno już utracili swoje bezpieczne przyczółki na jezdniach, zwanych dla zmyłki przejściami dla pieszych. Aby przejść na drugą stronę jezdni muszą wykazać się cierpliwością połączoną z niezwykłą przebiegłością  i zdolnościami sprinterskimi. Do niedawna jeszcze bronili się na przejściach z sygnalizacją świetlną, niestety od kiedy kierowcy mają w poważaniu czerwone światełka a zielone strzałki traktują jak okazję do trafienia  pieszego zza węgła, piesi  musieli wycofać się na chodniki. Niestety, żeby nie było tak łatwo, obecnie trwa zmasowany atak na jedyną enklawę pieszego czyli na chodniki właśnie. 20 centymetrów chodnika pozostawione dla pieszego, aktualnie jest objawem wielkoduszności kierowcy, albowiem coraz częściej auto zaparkowane centralnie na chodniku  zmusza pieszego do człapania jezdnią. Ja wiem, że pod blokami jest zbyt mało parkingów.  Niech mi jednak ktoś wyjaśni, dlaczego w  dzielnicach willowych, gdzie każdy z mieszkańców ma swój własny garaż najwięcej aut stoi właśnie na całej szerokości chodnika?  Wniosek jest jeden, chęć zepchnięcia pieszego na jezdnię, gdzie  łatwiej go trafić po prostu.



Kierowcy.
Największa wojna trwa jednak między kierowcami. Tu wyróżniam kilka typów. Najwięcej jest "mistrzów prostej". Charakteryzują się brakiem mózgu oraz brakiem umiejętności kierowania autem, natomiast po zauważeniu choćby kawałka prostej, prują rzęchem ile fabryka dała. Łatwo ich rozpoznać. Pod marketami zawsze jadą pod prąd i na ukos, na drodze zawsze ścinają zakręty i wyprzedzają wszystko i wszędzie. Inna grupa to kierowcy "pszenno-niedzielno-buraczani". To ci, którzy głównie jeżdżą w niedzielę 100 metrów do kościółka lub do supermarketu raz na miesiąc. W trasie poznać ich można po tym, że poruszają się niezmienną prędkością 70 km/h ( jedynie w większym mieście zwalniają do 20 km/h) i przykładają wielką wagę do oszczędzania żarówek w kierunkowskazach. Trzecia, niemniej liczna grupa to "dostawczaki" i "akwizytorzy". W ich przypadku moja wyobraźnia nie ogarnia wyczynów do jakich są zdolni. Poznać ich można po napisach reklamowych na autkach.



Rowerzyści.
Najbardziej wkurzającą grupą biorącą udział w tej wojnie są rowerzyści. Jeżdżą  środkiem, kolebiąc się na boki pod górkę a do tego powoli. Kierowcy spychają ich do rynsztoków, krawężników i poboczy. Wskutek czego większość ucieka na chodniki rozjeżdżając najsłabszą grupę w tej wojnie, czyli pieszych.


Pisząc o tej swoistej wojnie można by skrobnąć spokojnie pokaźnych rozmiarów książkę. To co dzieje się na drogach można odnieść w dużej  mierze do stanu  umysłu naszego społeczeństwa. Przerażający brak wyobraźni, bezrozumna agresja, odreagowanie frustracji itp. Skutki tego są podawane w poweekendowych statystykach.  Według których, po wydłużonym weekendzie ofiar na naszych drogach jest prawie tyle, ile  na wojnie w Afganistanie przez cały  rok.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz