środa, 20 lipca 2011
Gorąco, uf, ufff...
Parno, gorąco i duszno. Zamotałem się więc w szuwary. I dobrze mi było, nawet muchy tak mocno nie gryzły, dało się wytrzymać. Znalazłem nawet wspólny język z tutejszymi kaczorami. Razem chowaliśmy się przed hordą kolonistów. I byłoby mi dobrze aż do granic wytrzymałości, gdyby nie ta cholerna pogoda. Znowu leje. Więc przebieram się w ciuchy mieszczucha i pędem do PUB-u. W końcu pogoda barowa do czegoś zobowiązuje. No nie?
piątek, 17 czerwca 2011
Hydrozagadka.
Remontując kuchnię natrafiłem na ciekawe zjawisko. Otóż z kranu leci woda. Wiem , że taką cudowną właściwość posiada większość kranów ale w moim przypadku tak być nie powinno, gdyż zakręciłem zawór wodny, jak mi się wydawało od wody w kuchni. Niestety woda leci spokojnym strumieniem. Poleciałem zatem zamknąć główny zawór w budynku a woda nadal z kranu leci nic sobie ze mnie nie robiąc. Zamknąłem zawór w klatce obok, daremny trud, woda uparcie leci dalej. Na razie szukam głównego zaworu wodnego od całego osiedla i jeśli to nie przyniesie rezultatu, i woda będzie nadal lecieć z kranu, to zacznę doszukiwać się cudu. Może to źródełko z cudowną uzdrawiającą wodą leci mi z kranu i dlatego nijak zatamować cieku nie mogę a może szatańską moc ma ta woda i egzorcyzmów kran wymaga. Tak czy siak, jeśli ostatnie zabiegi nic nie dadzą i woda nadal będzie lecieć z kranu pójdę po księdza, niech odczynia.
czwartek, 16 czerwca 2011
Ach co to był za ślub.
Może kogoś to zdziwi ale wcześniej nigdy nie byłem na ślubie (od dziecka przerażał mnie widok Panny Młodej, chodzącej białe bezy), tak więc miał to być mój pierwszy raz.
Skoro świt zapakowałem Swoją do mojej 50 konnej wypasionej fury i wyruszyliśmy na wschód, w nieznane, pod słońce. Całe szczęście, że słońce nas prowadziło, bo znaki drogowe doprowadziłyby nas jedynie psu w dupę. Po 6 godzinach ja w roli Hołowczyca czy innej Kubicy, Moja w roli pilotki (a może raczej GPSa) czytającej z mapy numery dróg, dojechaliśmy szczęśliwie na miejsce. Kościół na jakiejś górze lekko mnie przerażał, tym bardziej że musiałem się tam wdrapać w upale plus 35 stopni. Jakby tego było mało na szczycie czekał ksiądz. Poznałem go po dziwnym ubranku, przestawnym szyku zdań w mowie i po tym co mówił. Nie sposób było się z nim nie zgodzić gdy mówił o służebnym charakterze baby w stosunku do chłopa, tylko Moja z malującym sie oburzeniem na twarzy dawała mi dyskretnie do zrozumienia, żebym nie brał słów kaznodziei zbytnio do serca. Ech te wyzwolone baby.
Panna Młoda piękna, Pan Młody trochę mniej. Wesele było fajne i z pomysłem. Moja ujawniła nie tylko talenty taneczne ale także wokalne. Wyszaleliśmy się za wszystkie czasy. Na drugi dzień czekał nas pyszny obiad i droga powrotna. Po kolejnych 6 godzinach jazdy zjedliśmy pizzę, wypiliśmy po piwku i zasnęliśmy wykończeni. Najważniejszym plusem tego wesela był fakt, że rodzina Mojej mnie nie zjadła a nawet ich bardzo polubiłem i nie mogę się doczekać kolejnego weseliska, żeby odkryć dalsze talenty Mojej. Aż boję się pomyśleć jakie to talenty będą.
Skoro świt zapakowałem Swoją do mojej 50 konnej wypasionej fury i wyruszyliśmy na wschód, w nieznane, pod słońce. Całe szczęście, że słońce nas prowadziło, bo znaki drogowe doprowadziłyby nas jedynie psu w dupę. Po 6 godzinach ja w roli Hołowczyca czy innej Kubicy, Moja w roli pilotki (a może raczej GPSa) czytającej z mapy numery dróg, dojechaliśmy szczęśliwie na miejsce. Kościół na jakiejś górze lekko mnie przerażał, tym bardziej że musiałem się tam wdrapać w upale plus 35 stopni. Jakby tego było mało na szczycie czekał ksiądz. Poznałem go po dziwnym ubranku, przestawnym szyku zdań w mowie i po tym co mówił. Nie sposób było się z nim nie zgodzić gdy mówił o służebnym charakterze baby w stosunku do chłopa, tylko Moja z malującym sie oburzeniem na twarzy dawała mi dyskretnie do zrozumienia, żebym nie brał słów kaznodziei zbytnio do serca. Ech te wyzwolone baby.
Panna Młoda piękna, Pan Młody trochę mniej. Wesele było fajne i z pomysłem. Moja ujawniła nie tylko talenty taneczne ale także wokalne. Wyszaleliśmy się za wszystkie czasy. Na drugi dzień czekał nas pyszny obiad i droga powrotna. Po kolejnych 6 godzinach jazdy zjedliśmy pizzę, wypiliśmy po piwku i zasnęliśmy wykończeni. Najważniejszym plusem tego wesela był fakt, że rodzina Mojej mnie nie zjadła a nawet ich bardzo polubiłem i nie mogę się doczekać kolejnego weseliska, żeby odkryć dalsze talenty Mojej. Aż boję się pomyśleć jakie to talenty będą.
wtorek, 14 czerwca 2011
JEEEZDEEEEEM.
Nie wiedziałem że można tak długo bez netu, ale się udało i jakoś dotrwałem do zupełnie nowego kabla i jeszcze szybszego niż kabel stary.
Wydarzyło się bardzo dużo w moim życiu, na tyle dużo że będzie o czym pisać może i nawet na dwa posty;)
Po pierwsze jestem już w innej rzeczywistości. Mieszkam w krainie pyz drożdżowych, świeżych pomidorów i andrutów. O wszystkich lokalnych dziwacznych sytuacjach i ludziach napiszę w następnych postach.. Poza tym spełniam się przeprowadzając remont, a tak prawdę mówiąc to nie spełniam się wcale, bo budowlaniec ze mnie jak z koziej dupy harfa. Ale póki co się nie poddaję.
W między czasie byłem na weselisku co się zowie, takim z prawdziwym tortem, prawdziwymi tańcami i nawet z prawdziwym księdzem. Mówię Wam jak ja się cieszę że nie brałem w swoim życiu żadnego ślubu i nie wyprawiałem weseliska. No po prostu załamka do czego to ludzie się zmuszają (hihihihihihihihihihihi). Ale o tym też napiszę osobno.
Tak więc miło czytać Was znowu i być tu na Blogu. Powoli nadrobię zaległości i wszystko wróci do normy. Mam nadzieję.
Pozdrawiam Wszystkich:))))
Już jezdem.
Wydarzyło się bardzo dużo w moim życiu, na tyle dużo że będzie o czym pisać może i nawet na dwa posty;)
Po pierwsze jestem już w innej rzeczywistości. Mieszkam w krainie pyz drożdżowych, świeżych pomidorów i andrutów. O wszystkich lokalnych dziwacznych sytuacjach i ludziach napiszę w następnych postach.. Poza tym spełniam się przeprowadzając remont, a tak prawdę mówiąc to nie spełniam się wcale, bo budowlaniec ze mnie jak z koziej dupy harfa. Ale póki co się nie poddaję.
W między czasie byłem na weselisku co się zowie, takim z prawdziwym tortem, prawdziwymi tańcami i nawet z prawdziwym księdzem. Mówię Wam jak ja się cieszę że nie brałem w swoim życiu żadnego ślubu i nie wyprawiałem weseliska. No po prostu załamka do czego to ludzie się zmuszają (hihihihihihihihihihihi). Ale o tym też napiszę osobno.
Tak więc miło czytać Was znowu i być tu na Blogu. Powoli nadrobię zaległości i wszystko wróci do normy. Mam nadzieję.
Pozdrawiam Wszystkich:))))
Już jezdem.
niedziela, 1 maja 2011
Witaj majowa jutrzenko.
Dzisiaj z pewną obawą otwierałem lodówkę. Bałem się, że zobaczę w niej Papieża Polaka ale dzięki Bogu były w niej tylko produkty strawne.
Pełen otuchy i uwielbienia dla miesiąca jakim jest dla mnie maj, wyruszyłem na miasto. Poszedłem, żeby pożegnać się z miastem a właściwie z miejscami, które znam z dzieciństwa. Mój okres „bezdomności” zakończy się prawdopodobnie w tym tygodniu. Zacznę znów być „domny” ale już w innym mieście.
Starzeję się i wkurwia mnie to! To starzenie już nie tylko objawia się rośnięciem włosów w dziwnych miejscach, czy łamaniem w kościach na zmianę pogody, ale także zbędnym sentymentalizmem. Bo na cóż one komu, te sentymenty, to rozmyślanie nad tym co było i co się zostawia za sobą. A jednak dopada mnie sentyment do tych miejsc i jakiś mały stresik przed opuszczeniem miejsca w którym nie tylko ja się urodziłem ale także połowa mojej rodziny.
Lubię maj ten słoneczny i pachnący bzem. Mam do niego sentyment. Kurwa, starzeję się!
wtorek, 26 kwietnia 2011
Bezdomny uprasza się łaski.
Oj nie było mnie, że ho ho. Zaległości przeogromne w czytaniu i pisaniu bloga. Mea culpa.
Na usprawiedliwienie mojej nieusprawiedliwionej nieobecności mogę podać parę zwietrzałych frazesów typu: miałem dużo pracy i mało czasu, nie opłaciłem netu i go wyłączyli, byłem chory albo, że byłem zajęty szyciem obcisłego trykociku gdyż postanowiłem zostać superbohaterem. Niestety nic z tych rzeczy. Po prostu dopadła mnie ogromna pustka umysłowa, zniechęcenie i przeogromny tumiwisizm. Każdy dzień witałem jakże soczystym: „o ja pierdolę”. Poza tym w nocy śniły mi się koszmary typu: złamana brzoza, zdrada o świcie, błogosławiony Lolek, nowa ramówka telewizji i pan Jacyków chrapiący obok w łóżku. Z tego powodu do mojego „mamtowdupie” doszło permanentne niewyspanie i zgrzytanie zębami. Kulminacja złego nastąpiła jednak dopiero w tym tygodniu. Otóż mogę legalnie i w majestacie prawa ogłosić, iż zostałem bezdomnym. Normalnie z godziny na godzinę, nagle: „jeb!” i jestem bezdomny. Zresztą z moich rodziców także uczyniłem bezdomnych, żeby raźniej było w kartonie pod mostem. W końcu rodzina jest najważniejsza zaraz po Polsce oczywiście. Poza tym taka bezdomność rodziców ma swoje plusy, mam stu procentową pewność że mnie nie wydziedziczą.
Powyżej kolaż zdjęć dokumentujących moją nieobecność na blogu, oczywiście oczami i obiektywem aparatu Kontrolerki.
poniedziałek, 25 kwietnia 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)