piątek, 31 sierpnia 2012

Ostatnie tchnienie wakacji.

Dzisiaj ostatni dzień wakacji, choć ten okres już mnie nie dotyczy, w takim stopniu jak kiedyś, to jednak trochę smutku, na dnie w duszy, z końcem wakacji się pojawia. Wakacje zawsze kojarzyły mi się z wyjazdem i przygodami na  wsi. Niestety moja cała rodzinka mieszka w miastach, więc nigdy nie udało mi się spędzić takich prawdziwych wiejskich wakacji. Mało tego, z uwagi, że to ja, z całej rodziny, mieszkałem w najmniejszym mieście, a do tego w domku, więc siłą rzeczy wszyscy do mnie przyjeżdżali na wiejskie wakacje. A więc jak to na wsi, jadło się obiady w ogrodzie, całe dni biegało się nad pobliską rzeczkę, budowało szałasy w pobliskim lesie i turlało z górki na okolicznych łąkach. Jednym słowem, robiło się te rzeczy, które należy robić gdy się jest małoletnim i które zapamiętuje się na całe życie. Takie drobnostki jak zapach łąki, świeżego siana, ogrodu po lipcowej burzy, smaku gorącej pajdy chleba, wody z tajemniczego źródełka na łące, czy czereśni zjadanych prosto z drzewa, są nie do podrobienia.
W tym roku, po raz pierwszy, to ja wreszcie pojechałem na wieś. I choć jedynie na parę dni, to jednak znowu mogłem doświadczyć paru tych niepowtarzalnych doznań z dzieciństwa. Łąki nadwieprzańskie okazały się łudząco podobne do tych moich z dzieciństwa, te same kolory, zapachy i skowronki dające koncert gdzieś wysoko na niebie. Cieszyłem się jak dziecko na widok mućki pasącej się na łące i nawet na widok, dawno nie widzianego, krowiego placka, poczułem radosny sentyment. Pełnię szczęścia uzupełniły konie. Normalne, wiejskie koniki ciągnące wozy a to ze słomą, a to z dobytkiem, a i nie rzadko z prawdziwą babą wiejską.
Ciekawe tylko, co pomyśleli sobie tamtejsi mieszkańcy, widząc mój szczery zachwyt i podniecenie na widok prozaicznych dla nich widoków dnia codziennego.
Ech, ci miastowi, to jacyś dziwni są...








wtorek, 28 sierpnia 2012

O tym jak moją babę kociokwik dopadł.

W ostatni weekend wybraliśmy się do Bolesławca na święto ceramiki. Najpierw zwiedziliśmy fabrykę. Już w fabryce Moją dopadł lekki zamęt i zakłopotanie pomieszane z podnieceniem. Dużo ładnego w jednym miejscu, spowodowało niemożność oderwania wzroku od kolorowych mis, miseczek, talerzyków, tac, czajniczków i filiżanek.






No czego tam nie było. Większość zestawów naprawdę przepięknych.
Następnie udaliśmy się w kierunku rynku bolesławieckiego. Po obu stronach deptaka prowadzącego na rynek rozłożyli swoje stragany złomiarze,( ups!), znaczy chciałem powiedzieć kolekcjonerzy staroci.





Sam rynek przywitał nas ogromem pięknych wyrobów ceramicznych, na widok których Moja tylko westchnęła z pewnym uniesieniem w głosie. Od tej pory biegaliśmy trzy godziny od stoiska, do stoiska nie mogąc odnaleźć jakiegoś spójnego programu, jak i celu zwiedzania. Zanurzaliśmy się, niczym w falach morskich, w ceramicznych garnkach podziwiając organoleptycznie ich urodę. Przy co piękniejszym wyrobie zastanawialiśmy się mocno, czy jest on nam akurat niezbędny, szukając na siłę potwierdzenia, że jest.









Apogeum kociokwiku jaki dopadł Moją nastąpił powiedzmy tak po godzinie obniuchiwania łyżeczek, magnesów na lodówkę i garnków na smalec. Moja nagle postanowiła upodobnić się do prezentowanych wyrobów i bez chwili namysłu poddała się malowaniu.





Żeby ochłonąć od zgiełku i podniecenia ceramicznego poszliśmy lepić gliniane garnki. Dodatkowo załapaliśmy się na przedstawienie lalkowe dla dzieci.





O dziwo, pod wpływem tej całej gorączki ceramicznej, zakupiliśmy jedynie dwa kubki i czajniczek do parzenia herbaty.
 Teraz mogę przyznać, że gdy wieczorem zaparzymy sobie herbatki w nowym czajniczku i podamy ją sobie, w nowych kubkach z dodatkiem prawdziwego soku malinowego, jesteśmy w siódmym niebie. No wprost wybornie i rozkosznie.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Zamkowy komis.


No trochę mnie nie było a tu tyle spraw się namnożyło, że głowa boli od samych tytułów.
Skończyła się Olimpiada ( całkowicie umknęła mojej uwadze z wyjątkiem startu kajakarki z Kalisza, bo całe miasto mocno kibicowało). Potem okazało się, że nasi sportowcy nie spełnili oczekiwań. Noż kurka! Cud że w ogóle jakieś medale zdobyli; cud, że ktokolwiek w tym kraju uprawia sport na poważnie. Mówiąc szczerze przy takim braku wsparcia i zainteresowania Państwa, przy złodziejskiej i kolesiowskiej polityce aparatczyków sportowych, w życiu nie zdecydowałbym się narażać zdrowie i nerwy na tak wątpliwy interes jak sport. Chwała tym, którzy mieli odwagę pojechać i zdobyć krążek.
Część społeczeństwa w przerwie między olimpiadami zainwestowała w złoto. Miał być szybki zysk, ale jak to bywa w takich przypadkach zysku ni ma i pieniędzy ni ma. Teraz wszyscy mówią, że trzeba takie przepisy wprowadzić, żeby złodzieje nie mogli interesów finansowych prowadzić. Kurczę, fajnie, tylko że wtedy sejm, senat, rząd, zus, krus, nfz... musieliby się sami rozwiązać.
                                                                               
                                                                              *                        
Przyznam się, że wszystkie wydarzenia, które wstrząsały opinią publiczną, przez ostatnie tygodnie miałem głęboko w niedomówieniu. Byłem skupiony jedynie na letnim słonku i wysokiej temperaturze powietrza. W tak sprzyjających warunkach wybrałem się tydzień temu ze Swoją na zamek.


Zamek Grodziec wznosi się dumnie na powulkanicznym stożku między Złotoryją a Lwówkiem Śląskim. Obecnie to późnogotycki częściowo odrestaurowany zamek, jednakże już za pierwszych Piastów w tym miejscu  stała obronna warownia Bobrzan.


Sam zamek jest niezwykle atrakcyjny dla kogoś, kto lubi wałęsać się po ciasnych, krętych schodkach, wąskich i niskich korytarzach, krużgankach i murach obronnych.






Niezwykle ciekawą atrakcją poznawczą są liczne kibelki zamkowe.



I to niestety tyle co mógłbym polecić jeśli chodzi o ten zamek. Reszta jest już tylko nieporozumieniem.
Zaparkowane samochody w każdym zamkowym zakamarku psują wrażenie estetyczne. Jeszcze bardziej to wrażenie psują rozstawione na dziedzińcu zamkowym stragany o charakterze jarmarczno - odpustowym  made in China. Nie wspomnę już o zwyczajnym bałaganie wydobywającym się z każdego kąta, czy męczeniu egzotycznych zwierząt na środku dziedzińca.


Nie ma, żadnych tablic informacyjnych, żadnych dostepnych wiadomości na temat wnętrz zamkowych i samego zamku. Zresztą największe rozczarowanie czeka w komnatach zamkowych. Poniemiecki szrot zmieszany z tym co akurat było pod ręką  tworzy obraz klęski. Hełmy i bagnety poniemieckie wymieszane z szafami "wczesny Gomułka", koślawe obrazy na ścianach (podejrzewam, że malowane przez dzieci chyba) i freski  z motywami szlacheckimi ale malowane w formie fresków egipskich ( co to ma być?!), w holu nieudany portret jakiegoś feldmarszałka a pod nim łoże "późny Gierek".







 Wrażenie zmieszania komisu meblowego ze śmietnikiem pohitlerowskich gadżetów dopełnia zakurzona, z powyrywaną instalacją elektryczną i kompletnie zaniedbanymi (paroma zaledwie) eksponatami, wystawa narzędzi tortur.




I to tyle, jeśli chodzi o Zamek Grodziec.




Całość wrażenia po zwiedzaniu tego zamczyska uratował stragan z wyrobami miodowymi. A przede wszystkim miody pitne, nalewki na miodzie i piwo miodowe. To ostatnie bardzo pyszne. Polecam:)







środa, 8 sierpnia 2012

Lato, lato echże ty.


Znienacka połowa lata minęła nieodwracalnie. Nawet nie zdążyłem się nacieszyć upałami, kąsającymi komarami, czy  goframi z bitą śmietaną i jagodami a tu już zapowiadają ochłodzenie i deszcz. Ja wiem, że w centralnej i wschodniej Polsce susza, że ogórki wyschnięte i twarde na mizerię się nie nadają, ale tutaj gdzie jestem co drugi dzień jak nie huragan to leje (i to podobno ma być najcieplejsze miejsce w Polsce, hm..., może za komuny było).
Poza tym, jak to latem, padają jeden po drugim biura podróży lub jakieś szemrane banki. W przedwojennej Łodzi było prościej, podpalało się składy bawełny i ogłaszało bankructwo, i wszyscy mogli  fabrykantowi nafiukać. A propos, mam chętkę po raz kolejny obejrzeć "Ziemię obiecaną".
Ponadto okazało się, że urzędy, agencje i inne spółki państwowe są obsadzane przez rodziny polityków. No  też mi odkrycie epokowe. Wciskanie na posadki znajomków i pociotków jest naszą dyscypliną narodową od wieków uprawianą z sukcesami. Nie ma takiego mocnego, żeby mógł tę tradycję zmienić. Nie pozwolimy!
Przeczytałem też, że zatrważająco zaczyna rosnąć bezrobocie. Czegoś tu nie rozumiem. Przecież od paru dobrych lat mamy niż demograficzny, każdego roku zamykamy po kilkadziesiąt szkół, więc logicznie myśląc, skoro nas coraz mniej jest, to miejsc pracy powinno przybywać. Ja wiem, niektórzy powiedzą, że ci z wyżu demograficznego blokują tych z niżu. Z tym, że jak popatrzę na swoich znajomych (z wyżu są w większości) to oni też za bardzo roboty nie mają. Więc może by tak powiedzieć wprost, że to nie bezrobocie rośnie, tylko miejsc pracy ubywa. Niby skutek ten sam, tylko wina rządzących jakby większa.
Od paru tygodni słyszałem od Swojej, że przydałaby się deska do prasowania (fakt nie mieliśmy takowej do tej pory). Tygodnie mijały a Moja od czasu do czasu o tej desce żale wylewała. W końcu zebrałem się w sobie, pojechałem i... tadaaam(!), kupiłem nowiuśką deseczkę do prasowania. Demonstruję Swojej ten jakże funkcjonalny i zarazem elegancki zakup licząc w duchu na odrobinę wdzięczności (że może rzuci się w me ramiona z tej radości)  a tymczasem ona nosem zaczęła kręcić mówiąc: - Ta jasne i na palec sobie deskę włożę i wszystkim pokazywać będę, że chłop mi deskę do prasowania kupił.
Aluzję chwytam w mig i domyśliłem się, że bardziej z pierścionka byłaby chyba zadowolona.
 Bez sensu, pomyślałem jednak po chwili, przecież na pierścionku koszuli się nie uprasuje. Nieprawdaż?

wtorek, 7 sierpnia 2012

Obejrzałem: Cień przeszłości.



Jeśli ktoś lubi dobry, wciągający i trzymający w napięciu kryminał, z pełnym przekonaniem mogę polecić film "Cień przeszłości". Detektyw i psychiatra ze specjalnego wydziału zajmującego się seryjnymi morderstwami,  na tropie maniakalnego zabójcy. Muszą rozwikłać zagadkę okrutnych morderstw i dziwnych rysunków. Wszystko to okraszone powściągliwą grą aktorską i chłodnymi pejzażami Kopenhagi (film jest produkcji duńskiej).
Kryminał z odrobiną thrillera, jest jak najbardziej wart obejrzenia, choćby dlatego, żeby uciec na moment, od rozbuchanej i głupawej widowiskowości amerykańskich produkcji.