piątek, 7 grudnia 2012
Skyfaull.
Uwielbiam Bonda, Jamesa Bonda. Najbardziej nieprawdopodobne przygody, wspaniałe samochody, zmyślne gadżety, piękne kobiety i przerażające złe charaktery. Do tego trzeba dodać swoisty humor Bonda, grę słów i nienaganną elegancję nawet w ekstremalnych warunkach. To wszystko składa się na moją miłość do Bondów. Nic więc dziwnego, że na wieść o premierze najnowszego Bonda "Skyfall" zacierałem parzydełka z radości. Nakręcałem się recenzjami, trailerami, i całym szumem wokół Bonda. Liczne głosy mówiące jakoby "Skyfall" jest najlepszym z całej serii potęgowały ochotę obejrzenia.
W końcu zobaczyłem.
Nie, żebym był rozczarowany. Ale muszę przyznać, że w początkowej scenie filmu, w której zabijają Bonda, to myślę, że naprawdę go zabili. Ukatrupili Bonda i stworzyli przeciętnego bohatera przeciętnej sensacji. Bond bardziej ludzki, traci swój mit, czar i co najważniejsze, swoją wyjątkowość. Nie jest już superagentem wyposażonym w urządzenia o jakich zwykłym śmiertelnikom się nawet nie śniło. Nowy Bond to niedogolony, stary pryk, któremu łupie w krzyżu. Na podziw zasługuje nie to, w jakim stylu rozprawia się z czarnym charakterem, lecz, że w ogóle się rozprawia. Wspaniale uzupełnia nowego spierniczałego Bonda niezbyt urodziwa gęba Craiga.
Boję się pomyśleć w jakim kierunku pójdzie Bond. Pytanie, czy Bond stanie się metroseksualnym, zniewieściałym agentem Jej Królewskiej Mości, po obejrzeniu "Skyfall" jest jak najbardziej zasadne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Widziałam i słyszałam już tyle przeciwstawnych recenzji tego Bonda, że chyba muszę to wreszcie zobaczyć! :)
OdpowiedzUsuńpozdrowienia!
Zachęcam, co by nie mówić i nie pisać, jest to dobry kawałek sensacji :))
Usuń