wtorek, 31 lipca 2012

Moja pierwsza podróż na wschód.



         Wstyd się przyznać ale to moja pierwsza podróż na wschód Polski. Do tej pory najdalej w tym kierunku zawędrowałem jedynie do Warszawy, więc tym bardziej ucieszyłem się na tę wyprawę.
 Szczegóły wycieczki zapewne opowie dokładnie Kontrolerka na swoim Blogu, ja ograniczę się jedynie do kilku spostrzeżeń, refleksji i zachwytów jakie pozostały we mnie.
         Po pierwsze - droga.
 Tak kiepsko oznakowanych rond, ulic i dróg jak posiada Piotrków Trybunalski i Bełchatów to już dawno nie widziałem. Do tej pory prym w tej dziedzinie wiódł Wrocław, gdzie jedynie orientacja w usytuowaniu marketów i galerii handlowych (pełno znaków prowadzących do Castoramy, Kuflandów czy Magnolii) pozwala wyjechać z tego miasta.
Ponadto muszę przyznać, że nagły rozkwit przydrożnej drogówki pojawił się dopiero w okolicach Lublina. Policjanci stali w najbardziej newralgicznych miejscach i było ich naprawdę sporo. To czego nie potrafi dokonać dolnośląskie, wielkopolskie, łódzkie, dokonało lubelskie. Szacun dla Policjantów z Lubelszczyzny.
Nie mogę nie wspomnieć także "baranów" na warszawskich numerach, omyłkowo zwanych kierowcami. Drodzy kierowcy z Warszawy, których miałem nieprzyjemność spotkać na drogach w trakcie mojej podróży, być może stolica jest specjalnym rezerwatem, w którym nie obowiązują cywilizowane zachowania na drogach, jednakże reszta Polski (może za wyjątkiem Trzebnicy i Krotoszyna) jest ucywilizowana i zna przynajmniej podstawy przepisów ruchu drogowego. Weźcie to pod uwagę, gdy wyjedziecie w świat z tego zadupia, zwanego stolicą.
         Po drugie - wyobrażenia.
Moje wyobrażenia o wschodnim krańcu Polski kojarzyły się zawsze z dzikimi stepami, drewnianymi chodnikami pełnymi białych niedźwiedzi. Otóż ku mojej radości okazało się być na odwrót. To ucywilizowany zachód w swych ucywilizowanych do granic wytrzymałości miastach zdziczał i zmierza prostą drogą ku mentalnemu i kulturowemu zacofaniu. Na wschodzie wszystko ma swoje miejsce, jest poukładane, spokojne i cierpliwe.


   
            Po trzecie - drewniane domy.
Im bliżej byłem celu podróży, tym więcej mijałem drewnianych domów. Na pagórkach rozpościerały się malownicze plantacje chmielu. Między nimi gdzieniegdzie koń ciągnął z mozołem wóz siana. Zatrzymałem się w maleńkiej miejscowości Izbica. Wieś z kwadratowym ryneczkiem w centrum, ulicami utwardzanymi cegłą klinkierową i zwartą zabudową jednopiętrowych kamieniczek urzeka właśnie owymi kamieniczkami.
W czasie wojny osiedlali się tutaj żydzi wysiedlani z innych miast przez hitlerowców. Większość z nich została rozstrzelana pod koniec wojny w lasku nieopodal fabryki klinkieru w Izbicy. Dziś o tym czynie świadczy przygnębiający lasek w którym można napotkać jedynie zbiorowe mogiły ówczesnych mieszkańców.
To właśnie tej żydowskiej społeczności Izbica zawdzięcza unikalną zabudowę.





         Po czwarte - to co najpiękniejsze.
Jako że to moja pierwsza wyprawa, więc nie byłem w stanie zobaczyć wszystkiego. Ale i tak to co zobaczyłem wystarczy mi, aby zacząć planować dłuższy wyjazd już za rok. Tym razem może jeszcze dalej na wschód.
Jeśli jeszcze ktoś nie był (choć pewnie to niemożliwe) polecam przepiękny rynek w Zamościu. Niepowtarzalne kamienice, bramy i podwórka oraz co najważniejsze ludzie, którzy bardzo chętnie pokazywali swoje domostwa racząc mnie barwnymi opowieściami.
Przepiękny jest kościół Rozesłania św. Apostołów w Chełmie. Zabytek klasy zero jest naprawdę przepiękny.
Również w Chełmie piękna cerkiew św. Jana Teologa obecnie w trakcie rewitalizacji i oczywiście podziemia kredowe z duchem Bieluchem jako gospodarzem tychże.
Warto zwiedzić także ruiny zamku w Krupem. 


                  Po piąte - przyroda jest najpiękniejsza i niepowtarzalna.


                 Po szóste - bar przy Lubelskiej.
Polecam bar przy ulicy Lubelskiej w Chełmie. Przepyszne i jeszcze gorące drożdżówki z owocami i prawdziwa lemoniada (taka jak za komuny).

poniedziałek, 30 lipca 2012

In vino veritas.


I cały ten urlop zrobił wielkie ziuuuuu i minął w tempie ekspresowym.
Ze Swoją mieliśmy dzisiaj opisać nasz urlop. Zamierzenia były szczere, aż do momentu, gdy zaczęliśmy próbować wina przywiezione z naszych urlopowych wojaży. Nadmieniam, że wina domowej roboty, z wiejskich piwniczek. I w ten oto cudowny sposób, zamiast blogować, zostaliśmy napruci winem z własnej i nieprzymuszonej woli.
P.s. Właśnie się obudziliśmy i strasznie nas suszy. Wskutek suszenia wypiliśmy cały kompot jabłkowy.
Nara.

czwartek, 12 lipca 2012

Ludzki Pan.


Widzicie? Mogliśmy Wam zabrać te działki, ale znajcie nasze dobre serce. Okażemy łaskę i zostawimy działki w spokoju (przynajmniej na razie).
Tak w skrócie wygląda zachowanie partii rządzącej w ostatnich dniach. Czyżby nowa strategia pozyskania wyborców? Czy może powolne uruchamianie deweloperów?
Tak czy owak, największym grzechem rządzących jest brak konsekwencji. Skutkiem czego, jest powstawanie kolejnych prowizorek  w przestrzeni publicznej.

piątek, 6 lipca 2012

Datownik.


- 6 lipca 1974 roku Polska zajęła trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata w RFN, pokonując na Stadionie Olimpijskim w Monachium, Brazylię 1 : 0.  Zwycięską bramkę zdobył w 76. minucie meczu, Grzegorz Lato, który został królem strzelców tego turnieju.

Cóż, wtedy wszyscy go kochali.


- 6 lipca 1415 roku został spalony na stosie Jan Hus. Czeski duchowny, filozof, reformator Kościoła, profesor Uniwersytetu Praskiego.

Tak się kończy próba reformowania  instytucji, która ma gębę pełną frazesów o miłości do bliźniego.


A poza tym dzisiaj jest dzień pocałunku, więc DO DZIEŁA KOCHANI!!!!

czwartek, 5 lipca 2012

Dzieci i psy jako problem społeczny.


                        Może niektórych szokować takie zestawienie dzieci i psów. Zauważmy jednak, że tak samo posiadanie  dzieci, jak i posiadanie  psów, łączy się z odpowiedzialnością i dojrzałością. O ile psa łatwiej wychować o tyle z dziecka mamy większą satysfakcję jeśli nam się to uda. Jedno jednak łączy nierozerwalnie te dwa gatunki, mianowicie harmider jaki wywołują wokół siebie i bałagan powodujący już niemalże problem społeczny. Ale po kolei.
 Są ludzie (ja się raczej do nich nie zaliczam), którzy uwielbiają kiedy dom żyje wesołym ujadaniem pieska, czy wrzeszczącym bieganiem dzieciaczka. Są ludzie (jeszcze raz nadmieniam, że ja się do nich nie zaliczam) któzi zialówno do piesieczka jak i do bobaska, zdlobniają słóweńka, gaworzą i tak pieszczą się słóweczkami całe dni.  Którzy na widok kupki swojego pupila mogą wznosić hymny i zachwyty jakby spotkała ich najwspanialsza rzecz w życiu. Którzy rozpieszczają , niańczą, ciumkają, jednym słowem świata poza swoim maleństwem nie widzą pozostając permanentnie bezkrytyczni na poczynania wyżej wymienionych..
No i bardzo dobrze! Niech sobie ludzie kochają, rozpieszczają, ciumkają i oprawiają w ramki pierwsze kupki. Bo każdy człowiek ma prawo do takiego życia jakiego pragnie (uwaga! zdanie kluczowe!).
   Są również ludzie (do których zaliczam się), którzy ani dziecka, ani pieska nie posiadają.  Tacy, dla których dom pozostaje oazą spokoju i poukładania. Tacy, którzy dbają o swoją autonomię i hołubią wzajemną tolerancję. Są tacy ludzie, do których ja się zaliczam, którzy właśnie dlatego nie mają pieska,
 żeby nie wchodzić w kałużę siuśków na klatce schodowej,
 żeby nie mieć podsikanego auta każdego poranka,
 żeby nie podziwiać z bliska (ani wąchać) psich kupek,
 żeby nogawek nie dawać do obwąchiwania  pieskom,
 żeby nie słuchać skoro świt wycia, bo pańcia akurat wyszła do pracy a piesek tęskni,
 żeby nie słuchać ujadania, bo pańcia wróciła z pracy i piesek się cieszy...
 Są tacy ludzie, którzy właśnie dlatego nie mają dzieci,
 żeby nie słuchać wrzasków na klatce schodowej, bo dzieci idą się bawić,
 żeby nie słuchać wrzasków pod oknem, bo dzieci się bawią,
 żeby nie słuchać wrzasków w sklepie bo mamusia przymierza ciuszek a dziecinka się nudzi,
 żeby dzieci nie wpadały na nasze zakupy, nogi, plecy, bo nudząc się biegają  po sklepie,
 żeby nie słuchać w ciągu całego dnia muzyki puszczanej na full przez dziecinkę...
 Tych "żeby" są setki i mnożą się każdego dnia, bo fantazji pieskom i dzieciom odmówić nie można.
Zazwyczaj spotykam się z dwiema reakcjami właścicieli piesków i dzieci.
1. Oj, da pan spokój to są:: przecież dzieci i się tylko bawią / pieski i czasem zaszczekają.
Argument kompletnie idiotyczny, bo przecież znam właściwości dzieci i piesków, i właśnie z powodu tych właściwości ich nie posiadam. Poza tym, jakbym hodował tygrysa i ten tygrys zjadałby każdego wieczora przechodnia, to najgłupszym tłumaczeniem byłoby, że przecież to jest tygrys i czasem musi kogoś zjeść.
2. Więcej jest ludzi z dziećmi i pieskami niż bez, więc musi się pan jakoś przyzwyczaić.
To mój ulubiony argument przytaczany przez wszystkich pseudodemokratów, na wszystkich poziomach życia społecznego ( ostatnio w sprawie krzyża," katolików jest znaczna  większość i ten krzyż dlatego tu wisi").
Niedawno wracałem ze sklepu i naprzeciw mnie szło kilku wyrostków całą szerokością chodnika. Czy tylko dlatego, że ich było więcej mam zejść z chodnika i ustąpić im miejsca? Czyż chodnik nie jest wspólnym dobrem i do korzystania z niego ma prawo każdy, nawet jeśli jest w mniejszości? Otóż moi pseudodemokraci, zapamiętajcie sobie, że demokracja ma sens tylko wtedy, gdy większość chroni prawa mniejszości.
Wrócę zatem do zdania kluczowego: bo każdy człowiek ma prawo do takiego życia jakiego pragnie, ale nie kosztem wolności innego człowieka.
Dlatego proszę wszystkich posiadaczy dzieci i piesków. Nie dzielcie się z nami kupkami swoich piesków i wrzaskami swoich dzieci.

P.s. Chciałbym nadmienić, że lubię dzieci jak i pieski.

środa, 4 lipca 2012

Obrazki na środę


 Czekam z utęsknieniem na dzień, kiedy sataniści podadzą do sądu kościółek kat. za nieustające obrażanie ich uczuć religijnych.


Polityka zagraniczna w naszym kraju niezmienna od lat.


W pewnych dziedzinach wiara jednak czyni cuda, a przynajmniej wymierne korzyści.

poniedziałek, 2 lipca 2012

W tak pięknych okolicznościach przyrody... I niepowtarzalnej...

Integrowałem się. Jako że, jednostka ze mnie aspołeczna jest (co udowadniałem w licznych postach), integracja nie należy do moich ulubionych zajęć. Jednakowoż moja słaba silna wola skuszona wizją dużej ilości piwa, zaowocowała jak dotąd niespotykanym pragnieniem jak najszybszej integracji. Tak więc ochoczo zameldowałem się wraz z Moją, na imprezie piknikowej pewnego zakładu o koreańskiej nazwie. Impreza odbyła się w "Adrenalina Park". Trzeba przyznać,  o ile sam park zbyt dużo adrenaliny nie dostarczył, to już dojazd do parku był czystą adrenaliną. Oto co podsłuchałem z rozmowy między kierowcami autokarów: "Kiedy ujrzysz Jezusa, skręć w lewo i jedź prosto aż się droga skończy." No cóż, trzeba wierzyć, że kierowca wie co mówi.
Następnym niepokojącym zjawiskiem okazał się D.J., choć do starszego pana w kapeluszu i czerwonej koszuli w palemki (zadałby szyku w latach 80-tych) bardziej pasowałoby określenie wodzirej lub może kierownik kulturalno - oświatowy.

Muszę przyznać, że takich reminiscencji z minioną epoką doznałem jeszcze kilka razy. Największe deja vu dotyczyło relacji pracownicy - prezes. On, Mister Prezes, ma być zadowolony. Mister jest zadowolony gdy widzi zadowolonych pracowników. Proletariat więc szczerząc zęby w szczerym uśmiechu ochoczo macha do Prezesa co jest oznaką (wg Prezesa oczywiście) radości pracowniczej. Prezes niczym Pierwszy Sekretarz pozdrawia masy pracujące miast i wsi. Za każdym razem, gdy widziałem taką scenkę umierałem ze śmiechu. Oczywiście rechotałem skrycie, aby zaufany Prezesa (na zdjęciu poniżej) nie uwiecznił mojej aspołecznej postawy .


Oczywiście przesadzam trochę pisząc te słowa. Bo tak naprawdę bariera językowa, kulturalna, obyczajowa oraz każda inna, pękła, wraz z pęknięciem pierwszej flaszki.


Wtedy też piłka zaczęła wydawać się większa od bramki.


A Moja ni stąd ni zowąd zaczęła trafiać same dziesiątki, co trochę mnie zaniepokoiło.


Ostatecznie muszę przyznać, że impreza się udała. Jedzenia było w brud a piwo smaczne i zimne. I zapewniam wszystkich niedowiarków, że pomimo upału i mnóstwa piwa nie musiałem kończyć imprezy z pozycji żabiej perspektywy.

 Rechot, rechot...