piątek, 21 stycznia 2011

Akwizytorom dziękujemy.

Akwizycja (marketing) to:
  • zjednywanie, pozyskiwanie klientów,
  • zbieranie zamówień,
  • zawieranie umów o dostawę produktów lub wykonanie usług.
Wszystkie te czynności mogą być wykonywane w siedzibie i przez pracowników producenta zatrudnionych w służbach akwizycji i marketingu, ale zwykle skuteczniejsza jest praca w terenie, a mniej kosztowna – wykonywana przez pośredników. Zwykle wynagradzani są oni prowizją od wartości transakcji. Akwizycją zajmują się: akwizytor, będący zwykle pracownikiem producenta, i przedstawiciel handlowy (agent), będący z reguły pośrednikiem. Podróżujący przedstawiciel handlowy to komiwojażer. W przedsiębiorstwach zagranicznych mało prestiżowe zawody agenta i komiwojażera zastąpił sales representative, w skrócie rep.” (źródło Wikipedia oczywiście).
Taki właśnie rep złożył mi wizytę w otoczeniu ponurych dzieci (ministranci wydawali się smutni wewnętrznie, być może tylko znudzenie w ten sposób przyozdobiło ich twarze). Za bardzo nie zrozumiałem co miał mi do zaoferowania pan akwizytor (bo chyba nie pochlapanie ścian wątpliwego pochodzenia wodą), więc mu podziękowałem zamykając drzwi. Hmm, czego to ludzie nie wymyślą żeby zarobić.

niedziela, 16 stycznia 2011

Sekcja zwłok.



Zostałem wskazany przez Kontrolerkę, abym ujawnił co we mnie siedzi. Tam w środku na dnie swojego jestestwa. Co robię po zdjęciu masek dnia codziennego w zaciszu własnego kąta. A więc:
  1. Przed zrobieniem czegoś, lubię mieć idealny porządek wokół siebie. Na biurku wszystko ma swoje określone miejsce.
  2. Lubię się lenić pożytecznie (tzn. podczas lenienia się wymyślać coś a nawet zrobić coś) i lubię rozmawiać sam ze sobą.
  3. Zawsze w życiu podświadomie ustawiam się pod prąd. Na przykład, jak wszyscy jadą nad morze ja uciekam w góry. Ponadto otwarcie wygłaszam swoje zdanie i poglądy, co jest chyba największym dziwactwem w tym kraju;)
  4. Lubię ludzi (darzę autentyczną sympatią) którzy są jacyś i nie ulegają stereotypom, szufladom i normom obowiązującym wszem. Dzięki blogowi (lub jak kto woli dzięki blogu) takich sympatycznych osób poznałem wiele.
  5. Czasem jak nad czymś myślę to obgryzam ołówki a czasem nawet paznokcie, fuj a jeszcze częściej chodzę w kółko po pokoju.
  6. Denerwuje mnie, że moje auto pod spodem jest brudne.
  7. Śmieszą mnie parady, martyrologia, podniosłe uroczystości, obrzędy religijne i pogrzeby. A płaczę na tandetnych animowanych filmach o zwierzątkach.
  8. Lubię rano wtulić się w Swoją, lubię rano pobiec po bułki, po kwiatki i lubię rano robić kawę a potem znowu wskoczyć do łóżka i znowu się przytulić.
  9. Lubię głośno komentować telewizyjne programy i filmy.
  10. Lubię leżeć w trawie, słuchać skowronka, czuć słonko na twarzy i zapach łąki.
  11. Lubię leżeć na dywanie i rechotać głośno ze Swoją. I lubię jak ona skubie moje ucho i mówi, że mam dziwne uszy. Jak Troll. Hmmmm....
Ech, teraz doszedłem do wniosku, że bez sensu, przecież to wszystko można u mnie wyczytać na blogu albo wyoglądać w obrazkach. Do czego zachęcam.
A teraz Tych wszystkich, którzy czują potrzebę napisania o tym czego na Blogu nie widać, wyznaczam do napisania. Pozdrowionka;)

sobota, 15 stycznia 2011

Perły ze sterty. 10.

Nie pisałem dawno o filmach. Ale to przez to, że wylosowałem Harryego Pottera. A tego jest aż pięć części (o ostatniej szóstej, która dzieli się jeszcze na dwie nawet nie wspomnę). Przyznam się, że wcześniej nie widziałem żadnej części. Jakoś mnie nie ciągnęło do magii i czarów, pewnie ze względu na moje wyrachowane racjonalne podejście do życia ;). W końcu zmusiłem się teraz i obejrzałem. O dziwo nie nudziłem się, nawet parę razy usiłowałem zapamiętać niektóre zaklęcia uznając je za pożyteczne w doczesnym świecie. Przyznaję, że to sympatyczna familijna przygoda dla wszystkich.
Ale pomimo tych wszystkich pozytywnych myśli jakie mam po obejrzeniu Harryego Pottera, jedna od początku nie daje mi spokoju. I nie wiem czy mam się martwić , czy nie. Otóż odniosłem wrażenie, że faceci jako czarownicy są tacy nijacy, bezpłciowi, mało przekonywujący, jednym słowem nie do twarzy im z atrybutami czarnoksiężników. Natomiast kobitki, trzeba przyznać, są bardziej przerażające jako czarownice, przekonywują do siebie i jednym słowem mówiąc, kręcą ( czyt. ponętne są). Nie wiem, czy odezwał się we mnie stereotyp średniowiecza, czy zwykła męska chuć, ale bardzo fajne są czarownice. Czarownicy bleee, ale kobitki jak najbardziej czarujące są. Dlatego mój apel w tym miejscu ogłaszam: Kobitki, bądźcie choć czasem czarownicami. Czarujcie bo do twarzy Wam z czarami. Koniec;)

czwartek, 13 stycznia 2011

De ja vu


Miałem sen.
...Jechałem autem z teściową. Nie ze swoją, bo takowej póki co nie mam, ale z taką teściową z kawałów o teściowej. Teściowa siedziała z tyłu nawalona jak sztucer (nie wiem dlaczego sztucer miałby być nawalony) i mamrotała ciągle pod nosem jaki ze mnie mięczak i melepeta. Byliśmy już spóźnieni (głównie przez teściową, która długo nie mogła wybrać odpowiednich klipsów) a jechaliśmy na bardzo ważne spotkanie. Nie pamiętam jakie ale wiem, że było bardzo ważne. Wkurzony gderliwością teściowej docisnąłem pedał gazu. Co tu dużo mówić – zapieprzałem – żeby pokazać teściowej, sobie i wszystkim dookoła jaki ze mnie debeściak. Mgła na drodze robiła się coraz większa. Przez ułamek sekundy zdawało mi się jakby policjant na mnie machał lizakiem, ale zignorowałem go pędząc na złamanie karku. Wtem, na jakiejś dziurze w jezdni, moje auto wraz ze mną i teściową wypadło z drogi i lecąc przez krzaki rozpieprzyło się na najbliższym drzewie. No zbierać nie było czego, ani ze mnie, ani z teściowej. Grzecznie przywitałem się z łonem Abrahama (jakkolwiek by to zabrzmiało) i rozłożywszy się wygodnie pod rajską gruszą nie robiłem absolutnie nic. Z czasem znudzony tym rajskim nicnierobieniem i stęskniony za ziemskim padołem, włączyłem rajski telewizor na ziemskie wiadomości. A tam o zgrozo, siostra mojej teściowej postawiła wielki krzyż pod urzędem pocztowym, w miejscu gdzie moja teściowa pobierała emeryturę. Dalej siostra teściowej nawoływała do osądzenia winnych wypadku. Pana, który walcem walcował drogę pod wpływem alkoholu, przez co po 20 latach powstała dziura w drodze. Meteorologów za brak ostrzeżenia o występującej mgle. Leśników którzy w złym miejscu posadzili drzewo, na którym teraz teściowa dokończyła żywota, i w końcu policjanta który nie podjął czynności zatrzymania pojazdu, a jedynie machał lizakiem. Oczywiście całą odpowiedzialność powinien wziąć na siebie rząd, któremu te służby podlegają...
Obudziłem się zlany potem po tak wyczerpującym śnie. Zrobiłem sobie kawy i włączyłem telewizor na Fakty. A tam zobaczyłem pewnego brata bliźniaka, który...

niedziela, 9 stycznia 2011

Wiosna coraz głośniej oddycha.

Bo to jest tak zawsze jak jest brudno za oknem. Wtedy jest tak ogólnie bleee. Czuję się taki rozpierdzielony. Woda ciągle gdzieś kapie. Psie kupy mieszają się ze stosami śmieci. Normalnie brzydko i brudno. Wtedy dopada mnie leń i zniechęcenie. Dodatkowo małe przeziębienie odzywa się bólem gardła. Jestem współzależny od pogody. Jak wieje halny to wyskakuje ze mnie nadpobudliwy nerwus, jak niż i pada deszcz to śpiący borsuk a kiedy gorąco i piasek to połączenie hipisa z nudystą. A teraz czuję jak się powoli roztapiam. Zjadłem ciastko i wyrzuty sumienia udręczyły mnie jeszcze bardziej (ciągle na diecie w końcu jestem). Na poprawę humoru kupiłem sobie nawet komplet pędzli i sznurówki (czarne i czerwone) do glanów. Niestety to za mało. Na dodatek czuję przeogromną potrzebę malowania ale sił by utrzymać pędzel zbyt mało. W końcu powodowany ostatnim tchnieniem życia kopnąłem się w poszukiwaniu zielonego. Bo tylko wiosna i zapach zielonego jest w stanie mnie uratować. I wiecie co, znalazłem! Normalnie początki wiosny są. Kaczki kwaczą w kaczkowate zaloty, Sójki nie myślą już o wylocie za ocean, wiewiórki ganiają się jak na dopalaczach i przede wszystkim jakby bardziej zielono dookoła. Dzisiaj przytuliłem się do drzewa. Naprawdę wiosna coraz głośniej oddycha.



środa, 5 stycznia 2011

Jebudu w łeb, czyli polityka w nowym roku.

Od dłuższego czasu nie pisałem na temat polityki. Zwyczajnie czułem się zmęczony. Żeby nie zwariować czasem trzeba zrobić sobie przerwę w obserwowaniu debili zwanych umownie politykami. Oczywiście życie byłoby zbyt piękne i żyłoby mi się zbyt dobrze nie zwracając uwagi na osłów zwanych chwilowo politykami. Więc w trosce o to, żebym nie znormalniał, ojcowie narodu musieli jak najszybciej nadepnąć mi na odcisk.
I tak znienacka, gdy wracałem od dentysty (zaznaczam prywatnego bo takiego co ma umowę z NFZ to tutaj nie ma od 10 lat co najmniej) brnąc przez zaspy i zlodowaciały chodnik, niosąc w kieszeni gaz pieprzowy (bo policja interweniuje tylko jak już mnie zabiją), przeskakując psie kupy i przeciskając się przez zastępy zaprutych w 3D utrzymanków wydziałów socjalnych, dostałem w ryj. Gdy się ocknąłem nie miałem już portfela. Nic mi się nie stało a napastnik (czy raczej cała horda napastników) jest mi znana z telewizji choćby. Napadu dokonał bowiem nierząd zwany nie wiedzieć czemu nadal rządem. Dostałem więc na dzień dobry w ryj podatkiem, wzrostem cen i ogólnie panującym burdelem.
Wesołego świętowania Trzech Króli!

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Nowy Rok. Lepiej późno niż wcale.

Nowy rok stał się faktem. Przyszedł w podartych, zabłoconych i dziurawych gaciach. Przywitaliśmy go iście wojennymi bombardowaniami, czym kto miał. Kupa forsy dała do wiwatu moim uszom a poranek przywitał wątpliwymi atrakcjami estetycznymi.
Mimo tego całego niezrozumiałego dla mnie harmidru dookoła było miło. Sylwestra spędziłem w towarzystwie bliskiej mi osoby i jej znajomych. Pyszne jedzonko, dużo śmiechu i zabawy. Nawet szampan uległ atmosferze samoistnie strzelając dwie minuty przed północą. Wyraził w ten sposób pogląd wszystkich, żeby jak najszybciej zakończyć stary, zużyty i nieciekawy rok. Nawet salwy armatnich fajerwerków wydały mi się piękne gdy stałem na balkonie obejmując ukochaną i czując podskórnie, że Nowy Rok będzie dla Nas lepszy, wyjątkowy i bardzo ważny.
Gdy wracaliśmy rano razem do domu omijając efekt mdłości alkoholowych na chodnikach, przeskakując przez wywalone kosze na śmieci, gdy jechaliśmy zatłoczonym autobusem ściśnięci jak śledzie w beczce, we mnie z każdą chwilą coś dojrzewało. Wśród tłumów na zamkniętym dworcu PKS-u przed mrozem schroniliśmy się w jedynym otwartym miejscu, Plackarni, w której cuchnęło jak na stacji Statoil. Gdy piliśmy razem herbatę w plastikowych kubkach siedząc przy maleńkim stoliku z lat 50-tych dojrzała we mnie myśl, że to, co dookoła mnie, jest zupełnie nieważne, jest gdzieś daleko i mnie nie dotyczy. Najważniejsi byliśmy tylko My i to, co pomiędzy Nami. Chyba zaczynam dojrzewać i stawać się bardziej odpowiedzialny. Chyba zaczynam rozumieć i łapać to, co najważniejsze w życiu. Chyba staje się mężczyzną. Lepiej późno niż wcale.
Dziękuję Wszystkim Wam za życzenia:))))